Główny Szlak Beskidzki – solo i na dziko – pocztówka z trasy.

DZIEŃ 13 – BIESZCZADY

Cześć, to znowu ja, w ostatniej już części relacji z przejazdu Głównego Szlaku Beskidzkiego. 

Skończyliśmy w wiacie na Chryszczatej, dookoła której coś w nocy łaziło. Rano okazuje się, że moje rzeczy coś ruszało, a kubek leży 20m dalej, dobrze, że był pomarańczowy i się odnalazł. Dodam, że toboły leżały maks. 50 cm od mojej głowy, więc biorąc pod uwagę jakie zwierzaki żyją w tym rejonie mam w głowie niezłe WTF. Niedługo później, kiedy zajadałem owsiankę, na górę wjeżdża endurak, prosto ze wspomnianego w poprzednim odcinku pola namiotowego w Duszatynie. Jeździ tu regularnie co roku i opowiada o kradzieżach butów z namiotów i ogólnym rządzeniu okolicą przez gang lisów – zagadka wyjaśniona. 

Aż do Cisnej są te dziksze Bieszczady, choć już widać pojedynczych turystów. Szlak jest super, płynny, techniczny, dużo ścianek, zajawa. W Bacówce pod Honem posilam się w towarzystwie lokalnych kotów i wjeżdżam w ostatni odcinek przed BPN. Jasło, Okrąglik, Fereczata to klasyki zjazdowe, tylko że akurat nie w tą stronę, więc cierpię katusze na wypychu. W drugą stronę pozycja obowiązkowa. 

Ale nie jest źle, golgotę wynagradzają widoki, po drodze spotykam wielu pieszych i pojedynczych rowerzystów i w końcu dojeżdżam do wsi Smerek. Dodam, że zjazdowo zdecydowanie lepiej jest w drugą stronę. We wsi następuje koniec jazdy*, wdrapuję się na górę. Teren jest ciężki, a jest ciemno, więc poruszam się dość wolno. W okolicy przeł. Orłowicza zauważam latarkę idącą w moją stronę.

Główny Szlak Beskidzki – solo i na dziko – bieszczadzkie klimaty.

Porusza się nieregularnie, co chwilę gaśnie, żeby znów pojawić się coraz bliżej. Zresztą ja robię to samo, udając, że mnie tu nie ma. Ale w końcu się przecięliśmy i okazuje się, że jakiś kolega zaczyna GSB w druga stronę i był tak samo wystraszony mnie, jak ja jego :D Ostrzega przed stadem lisów wyglądających jak wilki i jakby nie to ostrzeżenie to bym zszedł na zawał – za jakiś czas widzę wpatrujące się we mnie 5 par oczu, ciemną nocą na połoninie, nie polecam.

Spotykam też kilka sarenek i nieokreślonych zwierząt, a raz przelatuje nade mną dron Straż Granicznej, pozdrawiam :) Chatka Puchatka nie działa, więc spokojnie docieram do Berehów, aczkolwiek teren wydaje się mało zjazdowy – schody, schody, schody. 30 minut drzemki w wiacie i ruszam na Caryńską. Podejście od tej strony jest strome i z rowerem trudne, ale w końcu się udaje. Na szczycie jestem godzinę przed świtem, więc zaliczam, a jakże, drzemkę. Budzę się o brzasku i od tego momentu nie jestem w stanie opisać słowami sytuacji. Wschód słońca na Połoninie i jeden z lepszych odcinków całego GSB :) 

Główny Szlak Beskidzki – solo i na dziko – bieszczadzkie klimaty.

Po wszystkim rozkładam hamak przy ustrzyckim Kremenarosie i zasypiam z uczuciem, że całe to MTB to najlepsza rzecz na świecie.

Podsumowując dzień 13: 63,59km, 3049 up; Chryszczata – Wołosań – Cisna – Jasło – Fereczata- Smerek – Poł. Wetlińska – Berehy Górne- Poł. Caryńska – Ustrzyki Górne. *kmwtw. Zrobiłem prawie całe Bieszczady na strzała.

DZIEŃ 14 – FINISZ

(Ustrzyki Górne – Tarnica- Przeł. Goprowców – Halicz- Rozsypaniec – Przeł. Bukowska – Wołosate)

Został mi do zrobienia ostatni odcinek – pętla (wyszło 24,62 km, 1040 up), więc wszystko co niepotrzebne zostawiam w hamaku i ruszam na szlak, po drodze zostając wylegitymowany przez straż graniczną. Poszukiwany nie jestem, reszta ich nie interesuje :)

Mijam ostatnie ustrzyckie zabudowania i zaczyna się klimat, jest ciemno, las jest gęsty a pobłyskujące czasem ślepia są zdecydowanie wyżej niż u lisów. Gadam do siebie i tuptam głośno, żeby być słyszany, niby to odstrasza dzikie bestie, a i człowiek się trochę pewniej czuje :) Wypych idzie szybko, po 2h las się kończy i jestem na otwartych połoninach. Minus taki, że wiatr urywa głowę, plus- bezchmurne niebo i droga mleczna nad głową, ależ mi brakuje aparatu! Popstrykałem trochę telefonem, ale wstyd pokazywać szerszemu gronu. Nie na darmo Bieszczady to rezerwat czystego nieba.

Znowu spotykam lisy, ale to już moje ziomki więc na spokojnie poruszam się w ich towarzystwie, a po drodze zaliczam też nieobowiązkową Tarnicę. Potem w dół, na przeł. Goprowców i zaczynają się Bieszczady jak z innej epoki. Nigdy nie byłem w tej części na prawo od przełęczy, a teraz to mój ulubiony rejon. Full natural i zero schodów, widać że mało ludzi tam chodzi, fajnie jakby tak zostało, także nie idźcie tam – trudno, ciężko, daleko, rowerem nie można, bez sensu :)

Główny Szlak Beskidzki – solo i na dziko – Bieszczady o świcie.
Główny Szlak Beskidzki – solo i na dziko – Bieszczady o świcie.

Po ukraińskiej stronie w oddali palą się ogniska, a ja chłonę klimat i nie śpieszy mi się. Trzeba się tam wybrać, kiedy świat się uspokoi. A do rzeczy- wspin na Halicz to jest masakra i na szczycie jestem zgodnie z planem o brzasku (to wtedy jak robi się już jasno, ale słońce jeszcze jest schowane). Zaczynają się widoki! Po krótkim odcinku w dół znów trzeba się wdrapywać, tym razem na Rozsypaniec.

Główny Szlak Beskidzki – solo i na dziko – ostatnie spojrzenie za siebie…

Potem jest tylko w dół i królu złoty, kto by pomyślał, że ostatnia część GSB będzie jedną z najlepszych widokowo i terenowo. Wymarzone zakończenie, słowa tego nie oddadzą.  Po wszystkim trochę szutru i jestem w Wołosatem, nie mogąc uwierzyć, że to już koniec. Prawie 6 rano, pod znakiem końca GSB puszczają mi nerwy, krzyczę, macham rękami, euforia. Najlepsze uczucie na świecie. Zrobiłem to!

To już koniec relacji, tldr: 14 dni, 543,9km dystansu, 22143m przewyższenia.

BONUS

Podsumowując- Główny Szlak Beskidzki rowerem na pewno jest największą przygodą mojego życia, również ze względu na formę w jakiej postanowiłem to zrobić.  Czy zrobiłbym to jeszcze raz – oczywiście że tak! I również z hamakiem, ale już nie całkiem po szlaku. Odhaczony, teraz wybierałbym między odcinkami mającymi większy potencjał zjazdowy, np. Babia Góra trails zamiast targania roweru, Wdżar zamiast nudnego szlaku do Krościenka, itp., itd.. Są możliwości przejechać tak całą Polskę od Izerów po Bieszczady ;) 

GSB – jest świetny, prowadzi przez najlepsze miejsca jakie można zobaczyć w naszych górach poza Tatrami i tylko ciężka kurwica mnie brała, kiedy miejscami brodziłem pół dnia w koleinach po harvesterach. Dotyczy do zwłaszcza wschodniej części. Nie po to panowie Sosnowski i Orłowicz wytyczali szlak sto lat temu, żeby pan Kazio zwoził nim drewno. Jakby nie mógł tego zrobić 20m obok, gdzie i tak nie ma drzew- bo je wyciął. On w całości powinien zostać obiektem chronionym (Główny Szlak Beskidzki, nie pan Kazio). I to jest wszystko na co mogę ponarzekać. Tak że śpieszcie się, bo za parę lat, jak te lasy po zwózkach posprzątają, to poza obszarami chronionymi będzie można gravelkiem pojeździć.

A dlaczego hamak? Bo nie ma wygodniejszego sposobu spania jak dla mnie, zestaw hamak + podpinka + tarp + śpiwór waży porównywalnie do zestawu ultralekki namiot + mata + śpiwór (u mnie niecałe 2,5 kg) i zapewniał nieporównywalnie większy komfort. No i hamakowanie to rozrywka sama w sobie i możliwość pobujania się w dziwnych i wysokich miejscach :) Namiotu też wszędzie nie rozłożysz, a dwa drzewa prędzej czy później się znajdą. Namiot to też zamknięcie i klaustrofobia :P

Muszę też dodać, że ilość wiat, schronów, schronisk itd. itp. jest taka, że na spokojnie można GSB przejechać/przejść w opcji bez bagażu (ale może być drożej. DUŻO drożej), a już na pewno bez sypialni na plecach.

Apropo, oprócz sypialni miałem ze sobą całą kuchnię, łazienkę i garderobę, a spakowany byłem w swój nieśmiertelny, wysłużony 30 litrowy plecak Evoca, który z 3l wody, owsianką na 5 dni śniadań i taktycznymi klapkami biwakowymi ważył 11 kg. Ze względu na objętość bagażu doszedł do tego 3l worek wodoodporny przytroczony do ramy, ważył ok. 1,1 kg, był tam tarp i najpotrzebniejsze rzeczy. Jak się spakować i co zabrać to temat na osobny artykuł, dobrym punktem wyjścia jest transalpowy poradnik Wooyka z 1enduro (pozdrawiam!) i dostosowanie tych informacji do siebie i tego, gdzie się jedzie i co się lubi.  Ale jak by było zainteresowanie to mogę skrobnąć :P Wybrałem plecak, żeby zachować jak największą zwrotność roweru, bo celem nie było samo przejechanie tylko dobra zabawa. I to się udało w 200%

Dzięki wszystkim którym się to chciało czytać i oglądać. Kto wie, może jeszcze się zobaczymy na łamach 43ride. Na pewno zobaczymy się na szlakach, 5, uważajcie na siebie!

Ziber