Wszystko co dobre szybko się kończy! Za nami ostatnia już w sezonie 2011 edycja Enduro Trophy. Wielki finał odbył się w Krynicy Zdrój, gdzie jak zwykle, zawodnicy musieli zmierzyć się z pięcioma odcinkami specjalnymi, zamkniętymi w pętlę o długości około 40 kilometrów.
Baza zawodów została umieszczona w klimatycznej knajpie „Pod Zieloną Górką” w samym centrum Krynicy i niemal tradycyjnie już, organizatorzy i pierwsi zawodnicy pojawili się tam w czwartek. Kolejnego dnia dojechali już niemal wszyscy i kolorowa brać rowerowa zaczęła zapoznawać się z odcinkami specjalnymi, a gdy zrobiło się już całkiem ciemno zjawiła się w bazie zawodów na spontanicznym before-party.
Sobotni poranek powitał wszystkich taką sobie pogodą i przeraźliwym zimnem – temperatura nie przekraczała 10 stopni Celsjusza. Na szczęście dojazdówka do pierwszego odcinka specjalnego szybko rozgrzała wszystkich uczestników. Pierwszy odcinek to podjazd, krótki i pozbawiony jakichkolwiek trudności technicznych, większość pokonała go z „blatu” – przypominam jednak, że „blat” w rowerach enduro z reguły 34 – 36 zębów. Za podjazdem najdłuższa dojazdówka, jednak poprowadzona łagodnie falującym grzbietem. Po około 15 kilometrach kręcenia i podziwiania rewelacyjnych panoram zawodnicy meldują się na starcie drugiego odcinka specjalnego – zjazdu. Odcinek wyznaczony na trasie zjazdowej z Wierchomli podniósł na odpowiedni poziom stężenie adrenaliny i endorfin we krwi – wymagający technicznie, trudny ale bez „walki o życie” zjazd został oceniony jako najlepszy tego dnia. Po każdym zjeździe czeka niestety podjazd, tak też było i tym razem. Jako, że dojazdówki do odcinków specjalnych są jedynie sugerowane, część osób zdecydowała się na 30 minut pchania rowerów stromym szlakiem, część wybrała znacznie dłuższą, lecz w całości podjeżdżalną na rowerze drogę sugerowaną przez organizatora. Ostatnia część z utęsknieniem spoglądała w stronę wyciągu, jednak regulamin zawodów zabrania z korzystania z takich udogodnień. Trzeci odcinek specjalny to trawers – na początek szybki, łagodny zjazd z niewielkimi trudnościami technicznymi – mnóstwem korzeni i sporą jak na Beskid Sądecki ilością luźnych kamieni, końcówka to solidny podjazd szerokim szutrem na Jaworzynę Krynicką. Stamtąd, bez żadnej dojazdówki startował OS4, zjazdowy. Początek to wąski singiel w lesie, końcówka to stroma ściana, gdzie właśnie stromizna oraz sucha jak pieprz nawierzchnia była największym przeciwnikiem. Można było rozwinąć tu srogie prędkości, które nie zawsze były pożądane. To na tym odcinku dzień przed zawodami jeden z uczestników złamał rękę, a w dniu zawodów kolejny rozciął przedramię tak, że konieczne było założenie kilku szwów. Jednak większość z blisko 90 startujących zachowywała bezpieczną prędkość – i podczas trwania zawodów nie doszło do żadnych poważnych wypadków. Dojazdówka na ostatni odcinek specjalny była dość… urozmaicona. Jakiś dowcipniś przewiesił strzałkę wskazującą sugerowaną drogę, przez co część zawodników była zmuszona przedzierać się przez krzaki z rowerami na plecach. Część trochę marudziła, znalazło się jednak sporo osób którym ta cała sytuacja nie zepsuła humorów – w końcu enduro to enduro, takie szlaki po prostu się zdarzają. Ostatni odcinek, mimo że powinien być zjazdowy, był… trawersem. Na początek szybki zjazd stromym, gładkim zboczem, potem sporo podjazdu i na koniec mocny zjazd ze sporą ilością naturalnych przeszkód. Najwyraźniej organizatorzy postanowili zrekompensować posiadaczom lżejszych maszyn mocno zjazdowe trawersy z Brennej i Czarnej Góry. Meta ostatniego odcinka była usytuowana zaledwie kilkaset metrów od bazy zawodów.
Na mecie to co zwykle – ciepły posiłek sparowany z zimnym piwem, czyli dobry początek rozkręcającej się powoli imprezy. Około 19.00 wszyscy są już sklasyfikowani, punkty podliczone i rozpoczyna się show… czyli dekoracja zwycięzców. Długa i równie emocjonująca jak same zawody – w końcu to finałowa edycja. W kategorii pań, na pierwszym miejscu plasuje się Karolina Kulik-Trzebieniak, wyprzedzając Agatę Chamot i Beatę Bembenek. Klasyfikacja pozdjazdowa – pierwszy Jerzy Krzemiński, za nim Grzegorz Grabowski i Kuba Jonkisz. Klasyfikacja zjazdowa już bardziej zgodnie z przewidywaniami – pierwszy Marcin Motyka, srebro dla Mariusza Bryji, na najniższym stopniu podium Mirosław Jarmuła. Klasyfikacja generalna wyglądała tak samo jak zjazdowa. Po podliczeniu punktów ze wszystkich edycji, okazało się, że Mistrzem Enduro w sezonie 2011 został Marcin Motyka! Zwycięzcy otrzymali trofea sportowe oraz upominki od głównego sponsora – firmy Endura. Marcin Motyka otrzymał także specjalny puchar za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej całego sezonu.
Po dekoracji przyszła kolej na losowanie nagród wśród wszystkich startujących. Najwięcej emocji wzbudziło rzecz jasna losowanie głównej nagrody dla najwytrwalszych uczestników, którzy wzięli udział w co najmniej trzech edycjach ET – ramy Nicolai Helius AM. Szczęśliwcem okazał się Dorian Rochowski.
Puchary rozdane, upominki rozlosowane… Już nic nie może przeszkodzić w hucznym świętowaniu zakończenia sezonu. Impreza trwa do bladego świtu, a dwie beczki piwa ufundowane przez świeżo upieczonego posiadacza ramy Nicolai powodują, że na drugi dzień nie bolą nogi, lecz głowa…
I to już koniec. The end. Fin. Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy tworzyli ten wspaniały sezon Enduro Trophy – dla organizatorów, sponsorów i przede wszystkim dla zawodników. Gratulacje dla zwycięzców każdej edycji, gratulacje dla nowego Mistrza Enduro – Marcina Motyki. Do zobaczenia w przyszłym sezonie!