Anglia… Dan Atherton, Scott Beaumont, Katy Curd – wymieniać można by długo, ich zawodnicy od lat stanowią czołówkę w światowym four crossie, o DH czy BMX Racingu nie wspominając. Ja planuję spędzić tutaj rok, a więc większą część sezonu 2016. Postaram się w tym czasie zgłębić ich scenę racingową i dowiedzieć się, jakim cudem kraj mający tylko jeden wyciąg (sic!) wyprodukował tylu mistrzów. W swoją podróż zapraszam i Was!
W ostatni weekend (tj. 12-13 grudnia) miałem okazję wystartować w lokalnych zawodach cyklu Hale’s Winter 4X Series w Harthill (okolice Liverpoolu). Pierwsze wrażenia? Zimno… mokro… i… wiatr! Zanim przejdę do szczegółów, warto wspomnieć o pogodzie. W tak trudnych warunkach jeszcze się nie ścigałem – w Czechach zawody odwołują przy dużo mniejszym wietrze (pamiętne dla mnie Tosovice w 2012), a tu nie było o tym mowy! Tak samo jak o skakaniu czegokolwiek: pro-sekcja zamknięta, a jadąc pod wiatr trzeba było się nieźle wysilić, żeby nie stanąć w miejscu (bagno na trasie nie pomagało). Zawodników w Seniorach (taki odpowiednik naszego Open) stawiło się 12-stu, niestety żadnego z PROsów (których potrafi być ze 30, jak na zeszłorocznych mistrzostwach UK) – i tak dobrze, że ktoś się pojawił, powiedziałbym. Do tego ze dwie dziewczyny, dwójka dzieciaków w najmłodszej kategorii (do 13 lat?) i kilku juniorów.
Trasa
Z polskich torów chyba najbardziej przypominała mi Toruń, tylko trochę bardziej stroma i z większą swobodą w zakrętach – praktycznie na każdym można było powalczyć. Co ciekawe, nie była specjalnie przygotowana, a wręcz dość zarośnięta z jedną wyjeżdżoną ścieżką. W Anglii to ponoć norma, tu każdy cykl zawodów organizuje jedna ekipa i nie ma komu wcześniej przygotować trasy. W Czechach z resztą jest podobnie (na boku dodam), nawet trawy na mój przyjazd nie skoszą! W Polsce naprawdę trzymamy poziom pod tym względem… choć może powinniśmy wziąć z tych krajów przykład, że zarośnięta trasa wcale nie oznacza iż należy rezygnować z zawodów? Na tylu miejscówkach nic się nie dzieje, bo nie ma komu odświeżyć przeszkód! Toruń, niegdyś Kieźliny, Gdynia, w Chorzowie też chyba to było problemem… A Anglicy nie marudzą, po prostu jeżdżą. No, może jest tu trochę stromiej niż w miejscach wymienionych, to trochę ułatwia sprawę.
No właśnie, jazda!
Jeśli chodzi o angielski styl 4crossu, to… w takiej rzezi jeszcze nie brałem udziału! Łokcie leciały praktycznie cały czas, nie można było odpuścić aż do ostatniego zakrętu. Widać było że chłopaki przyjechały się pościgać, a nie pojeździć gęsiego. No i ta pierwsza prosta! Za bramką białych linii brak (mimo sędziego British Cycling), symboliczna przeszkoda i podwójny zakręt w prawo – duża i mała banda. Jadąc dużą praktycznie nie było szans czegokolwiek ugrać (wcale nie szybsza, na około i wyjście przyblokowane przez zawodników z małej), więc zazwyczaj cała czwórka prosto z bramki pchała się do wewnętrznej.
Helmet cam Scott’a Beaumont’a z 2014 roku
Przykładowa sytuacja: jadę z ziomkiem po mojej prawej łeb w łeb, za późno już na zmianę bandy, musimy się jakoś zmieścić w tej malutkiej. Śmierć w oczach – ale nie hamuję, pochylając rower wystawiam łokieć i staram się tylko trzymać rywala na dystans, żeby nie wylecieć… on trochę przyciął, ja zostałem lekko z tyłu, jakoś się zmieściliśmy.
„That was close!”, mówię. Tu takie akcje to norma, słyszę w odpowiedzi. Zdziwiony stwierdzam, że gleby powinny lecieć co drugi przejazd, dużo miewacie kontuzji? „Nie specjalnie, może raz na sezon ktoś się bardziej uszkodzi… jest ostro, ale nauczyliśmy się tak jeździć, wiemy jak się zachować i chyba dzięki temu nic się nie dzieje”.
Klimat dość sielankowy – podobnie jak na naszych Polish 4x Open. Zawodników ze względu na pogodę niewielu, wszyscy się znają, brak spiny. Wokół pełno dzieciaków na elektrycznych motocyklach do trialu (ot zabawka! Świetna szkoła), chyba też mieli jakieś zawody. Ciekawa sprawa, że na co dzień trasa jest płatna (5 funtów/dzień) – kasa idzie na czynsz za korzystanie z terenu, chociaż jest to środek wsi! To w UK jednak normalne, nawet na lokalnych dirtach, gdzie pomagam kopać, muszę płacić, bo są ubezpieczone i w prywatnym lesie. Ogólne zagospodarowanie za to cudowne – jakaś stara chata z otwartą toaletą, prysznicem, ławeczkami pod dachem i krytą minirampą obok.
Jeśli o mój występ chodzi, wyszło standardowo jak w ostatnich latach. Na treningach szału brakło – czułem się słaby i wolny. Eliminacje jednak bez spiny (3 losowo ustawione biegi na punkty – dwa wygrałem), jest i finał! Na starcie trzecia pozycja – dość kiepska pamiętając o pierwszym zakręcie, ale bramka „dobrze siadła” i z pierwszej szykany wyjeżdżam na drugiej pozycji. Trzeci zakręt (płaski, z ziemnym „spajnem” po środku) biorę szeroko, by w kolejnym zaatakować po zewnętrznej. Lider, niestety, ścinając go trochę mnie przyblokował, tak że w następnym znów znalazłem się na zewnątrz. Tu zaczyna się znaleziony w sieci filmik: wiele mi nie brakuje, lecz z tej strony nic nie wskóram, udało się kawałek dalej! Płaski zakręt w lewo o tyczce, ów przede mną już praktycznie o nią haczył, nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się tam jeszcze zmieścić… w ostatniej chwili przerzuciłem tylne koło by się zmieściło – pamiętam tylko. No i świetnie, jest prowadzenie! Kolejny zakręt w prawo – długi i z górki, spokojnie go ścinam, niepotrzebnie zostawiając jednak trochę miejsca po wewnętrznej, gdzie zdołał się wcisnąć towarzysz z trzeciego miejsca. Zrównał się ze mną na wyjściu, walka o prowadzenie na muldach – ależ tragiczne były to muldy! Tuż za zakrętem, duże i strome, zarośnięte a śliskie od błota – i na 20m przed metą haczę o jego kierownicę! Czy on o moją, któż to rozpozna? Ja z manuala lecę na glebę, jemu udaje się ustać na rowerze…
lecz jeszcze! Podniosłem się nim ostatni zawodnik dojechał;
jeszcze! Z rowerem pod pachą biegnę po 3. miejsce;
jeszcze! Rzucam się dramatycznie na linię mety;
za późno – 20cm zabrakło do podium!
Na mecie przyjemny gest przeprosin, mi na szczęście nic się nie stało (choć brak czucia w dłoni z bólu nie napawał optymizmem), jedynie kolejny wyścig muszę wpisać do kolekcji tych niespełnionych. Weekend później jadę ścigać się na pożyczonym od lokalnego klubu BMXie w Royston, kolejny 4cross znów w Harthill pod koniec stycznia. Pierwsze duże zawody prawdopodobnie w marcu, chodzą słuchy że na przebudowanej trasie w znanym Chicksands – mam tam jakąś godzinkę drogi, trzeba będzie godnie powalczyć!
W nagrodę dla wytrwałych, ciekawostka: w tym roku wpisowe na zawody z cyklu British Downhill Series wynosiło 70 funtów (koło 400zł), limit 300 zawodników schodził ponoć w godzinę. Na 2016 mają je podwyższyć do 95 funtów (prawie 600zł!), ciekawe w ile czasu miejsca zapełnią się tym razem. Co w zamian? Trzy przejazdy treningowe, dwa mierzone. W 4crossie za namiastkę tej ceny (wpisowe 20 – 30 funtów) jest cały dzień jazdy – przynajmniej cztery wyścigi i treningów do woli! Z transportem na górę w cenie („shuttle car” jak w DH). Nic dziwnego, że jest on tu tak popularny… tylko kto tedy jeździ na DH!?
Pozdrowienia zza wody!
Jakub Klein
PS. Jeśli zaciekawił Was temat 4crossu, to po więcej informacji zapraszam na stronę polskiego cyklu Polish 4X Open: facebook.com/4xopen / 4xopen.pl
—
Zdjęcia: Phil Bulkeley facebook.com/philbulkeleyphotography