Odkąd zacząłem startować w zawodach zjazdowych, zawsze marzyłem, aby pojawić się na Pucharze Świata UCI. Oczywiście kiedyś bardziej liczyłem na to, że może uda mi się znaleźć tam w roli zawodnika, no ale życie po swojemu weryfikuje nasze plany/marzenia i dopiero ok. 10 lat później dotarłem na jedną z edycji w roli widza/fotografa. Zatem czy było warto? Czy może jednak wystarczy obejrzeć relację internetową, aby być na bieżąco?
Jako swój cel obrałem pierwszą edycję Pucharu Świata UCI 2018, która odbywała się w kwietniu na chorwackiej wyspie Lošinj. Impreza tej rangi miała miejsce tam po raz pierwszy, ale z wcześniejszych doniesień na temat trasy wynikało, że będzie to ciekawe miejsce na wyścig.
Pierwsze, co rzuciło się w oczy po dotarciu na miejsce, to skala całego przedsięwzięcia. Praktycznie całe miasto Veli Lošinj zostało przetransformowane w arenę zmagań sportowych oraz zaplecze dla zawodników. Większość widzów musiała zadowolić się noclegiem, czy chociażby parkingiem, który był w miejscowości obok, ale na szczęście logistycznie wszystko było dobrze skomunikowane za pomocą specjalnych, darmowych busów. Już oglądając samo zaplecze tej imprezy na myśl przychodzi sformułowanie, które dość często pojawia się w relacjach, czyli „cyrk”.
Oczywiście najważniejszą jego częścią jest show, czyli przejazdy najszybszych zawodników na świecie. W dzisiejszych czasach teoretycznie wystarczy odpalić internetową relację na żywo, która z resztą naprawdę z roku na rok wygląda coraz lepiej. Prawda jest też taka, że jeśli chodzi o same przejazdy finałowe, to w internecie zobaczymy dużo więcej i usłyszymy ciekawy komentarz na temat tego, co się właśnie dzieje, a będąc w terenie zobaczymy raptem tylko „wycinek” trasy i jeśli dodatkowo nie odpalimy sobie relacji w telefonie, to nawet nie będziemy wiedzieli, kto dotarł z jakim czasem.
Jednak z drugiej strony cały doping i to co się dzieje przy trasie tworzy niesamowitą atmosferę, którą można poczuć będąc tylko „tu i teraz”. A trzeba też przyznać, że wzdłuż trasy było naprawdę tłoczno i zebrany tłum uzbrojony standardowo już w piły, trąbki, stare ramy, kierownice i obręcze, oraz dzwonki, które Shimano rozdawało każdemu chętnemu kibicowi, robiły niezły hałas i dawały mocne wrażenia.
Mi osobiście, jako byłemu zawodnikowi jednak najbardziej spodobało się to, co mogłem podziwiać nie tylko podczas finału, ale przez 2 dni, które tam spędziłem, czyli po prostu podpatrzenie jazdy najlepszych z najlepszych. Ciekawym doświadczeniem było oglądanie w jaki sposób każdy znajduje swoją własną linię i jak różny styl prezentują zawodnicy ze wszystkich stron świata. Dużo w tym było zasługi trasy, która była niesamowicie techniczna. Cała jej środkowa część była jednym, wielkim kamieniołomem, który tylko w paru miejscach został uformowany tak, aby upłynnić przejazdy.
Zdecydowana większość trasy była w pełni naturalna, tylko z kilkoma wyprofilowanymi bandami czy gładkimi lądowaniami. Po prostu kamień na kamieniu, do tego płaskie zakręty, czy też trawersy, no i dodatkowo taśmy poprowadzone szeroko tak, aby każdy mógł znaleźć tą swoją, jedną najszybszą linię.
Zazwyczaj na trasach zjazdowych rock gardeny czy sekcje korzeni, to tylko krótkie odcinki, które najszybsi zawodnicy pokonują na 2 czy 3 szybkie skoki. Jednak w przypadku tej trasy rock garden trwał przez 2/3 jej długości i będąc tam naprawdę widać było ogrom pracy jaki trzeba włożyć, aby uzyskać płynny przejazd. Jeden mały błąd potrafił wyrzucić zawodników z obranej przez siebie linii, a wtedy nawet Ci najlepsi wpadali w tarapaty, o pogiętych obręczach i „flakach” nawet nie wspominając.
Ciekawe dla mnie było też to, że nawet podczas ostatniego treningu, tuż przed finałem, sporo zawodników cały czas jeszcze szukało najlepszej możliwej linii przejazdu.
Podsumowując uważam, że będąc entuzjastą zjazdu czy nawet enduro, zdecydowanie warto pojechać i na własne oczy zobaczyć z czym zmagają się zawodnicy na Pucharze Świata w downhillu. W internetowej relacji zobaczycie dużo akcji i większość najważniejszych momentów z finałów, ale będąc tam na żywo zdecydowanie mocniej docenicie umiejętności zawodników oraz piękno tego niesamowicie wymagającego sportu. Trochę teraz żałuję, że zbierałem się z zamiarem zobaczenia tego na własne oczy tak długo.
—
Tekst: Marek Chabros
Zdjęcia: Marek Chabros, Ola Zagórska-Chabros balkanyrudej.pl