Beskid Niski bardziej kojarzy się z zielonymi pagórkami Tolkienowskiego „Shire” (lub z klimatami w stylu tapety Windows), niż z terenami do dobrej zabawy w Enduro MTB. To dość popularny błąd, bo choć najniższa, to jednak najrozleglejsza obszarowo część Beskidów. Przekonanie co do tego, że dzika Polska jest w Bieszczadach też jest błędne. A jeśli macie co do tego wątpliwości wybierzcie się choćby do Radocyny, czyli tam gdzie diabeł mówi dobranoc.
Przez wzgląd na coroczną deszczową majówkę, strategicznie planujemy wyjazd tydzień po jej terminie. Zapowiadała się nam seria noclegów „służbowych”, jednak dwa dni przed wyjazdem obostrzenia pandemiczne dla turystyki zostają zniesione, więc możemy ruszać bez obaw.
Dzień 1 Tuchów – Brzanka – Liwocz – Jasło, 64km, 6h, 1190m
Decydujemy się wjechać w Beskid Niski przez pasmo Brzanki znajdujące się jeszcze na pogórzu Ciężkowickim. To niepozorne pasmo leżące w okolicach Tuchowa oferuje niezły interwał, oraz piękny widok na Tatry ze znajdującej się na szczycie (Brzanki 534m) wieży widokowej. Często wybieramy je jako cel naszych podróży wczesną wiosną lub późną jesienią, kiedy śnieg zalega na szczytach wyższych gór.
Kolejnym punktem 25 terenowych km dalej na wschód od Brzanki jest szczyt o nazwie Liwocz (562m). Na jego szczycie znajduje się sanktuarium, jednak miłośników MTB we wszelkich odmianach, z pewnością bardziej zainteresuje lokalna i bardzo ciekawa trasa „Liwocz DH” – znajdziecie ją na Trailforks. Jest na niej co zjeżdżać, jest też co skakać, a to stwarza okazję do konkretnej zabawy. Wspomniana linia zjazdowa kończy się w malowniczym strumieniu. Czyli w sumie wykąpać się też można ;)
Po udanym zjeździe i skokach z 9kg plecakiem, podróżując dalej w kierunku Jasła, zahaczamy o łowiska koło Kołaczyc. Żabie koncerty i jazda pomiędzy zalewami w słoneczny dzień jest bardzo klimatyczna. Po 64 km tego dnia docieramy do Jasła, w którym kończymy jazdę. Wieczorem przez hotelowe okno obserwujemy przeloty Starlinków (satelit komunikacyjnych Elona Muska) i choć „głowy mamy w gwiazdach” to myślami jesteśmy już w górach.
Amazonka spotkana w Paśmie Brzanki Stawy w Kołaczycach Stawy w Kołaczycach
Dzień 2 Jasło – Mrukowa – Wątkowa – Kornuty – Ferdel – Małastów, 71km, 6,5h, 1230m
Kolejnego dnia podążamy z Jasła na południe w kierunku pierwszych szczytów Beskidu Niskiego. Mijając rozległe równiny usiane wiatrakami i małe wsie podziwiamy widoki i cieszymy się fantastyczną pogodą oraz swobodą wynikającą z jazdy. Po kilku miesiącach ograniczeń pandemicznych oraz po fatalnym pogodowo kwietniu czujemy się jakbyśmy trafili szóstkę w totka – a może nawet siódemkę?
Po pokonaniu ponad 30km równin dojeżdżamy do pasma Magury Wątkowskiej, wbijamy się w nie z południa, kontynuując jazdę w kierunku południowo zachodnim, mijamy szczyt Magury (829m) oraz rezerwat skalny Kornuty. Należy zwrócić uwagę, że szlak momentami przecina Magurski Park Narodowy i te fragmenty wypada pokonywać na piechotę. Są one jednak na szczęście krótkie i bezbolesne.
Z Kornutów zielonym szlakiem docieramy na Ferdel (648m), a z niego zjeżdżamy do wsi Wapienne. Zataczamy koło i zjeżdżamy do Małastowa przez Sękową i Ropicę Górną. Ten dzień był jednym z pierwszych upalnych dni roku, zmęczenie bardzo daje się nam we znaki, tym bardziej na ostatnich kilometrach w trakcie jazdy pod wiatr.
Jeden z kilku podjazdów na dzień dobry. „Tu byłem” – latający Holender. Czarne noce w Beskidzie Niskim.
Wieczorem stojąc na jednym z balkonów pensjonatu „Dobranocka” znów zadzieramy głowy w górę. Przyznać trzeba, że niebo w Beskidzie Niskim jest naprawdę czarne. Snując plany na kolejny dzień oglądamy gwiazdy oraz kolejne przeloty Starlinków – to jednocześnie wspaniały i przerażający pokaz najnowszych technologii.
Dzień 3 Małastów – Magura Małastowska – Wołowiec – Radocyna – Małastów, 56km, 6h, 1070m
Dzień trzeci naszego wyjazdu to leniwa tułaczka w dzikie serce Beskidu Niskiego. Ruszamy z bazy w Małastowie na przełęcz Owczarską. Następnie szlakiem niebieskim jedziemy przez Ostry Dział (675m) jedziemy na Magurę Małastowską (831m). Mijamy nieczynne tego dnia schronisko spod którego zjeżdżamy na Przełęcz Małastowską i dalej do miejsca zwanego Baniską Górą. Niestety ten fragment niebieskiego szlaku jest sporym rozczarowaniem – nic specjalnego.
Oryginalne ozdoby pod schroniskiem na Magurze Małastowskiej Szlak ośmiu mostków Wiosenne łąki pełne kaczeńcy
Nie zniechęcamy się jednak i przełączamy się na żółty szlak zwany szlakiem 8 mostków – liczba się zgadza i nim docieramy do Wołowca. Odcinek pomiędzy nim, a Radocyną to chyba jeden z najurokliwszych szlaków Beskidu Niskiego, to niekończące się przeprawy przez rzekę Wisłokę. Dzień jest upalny więc nie robi nam to problemu, ochoczo wręcz zanurzamy stopy w zimnej wodzie niosącej krótkie chwile ukojenia od wysokich temperatur.
Z całą pewnością nie jest to wymagająca trasa, jest natomiast bardzo widokowa. Wspomniany wcześniej żółty „szlak ośmiu mostków” między Banicą, a Wołowcem ukrywa ruiny dawnych wsi oraz liczne kapliczki zarówno katolickie jak i prawosławne, to miejsca w które nie dostaniesz się samochodem (chyba, że terenowym).
To jednocześnie jedna z najpiękniejszych i najsmutniejszych części Beskidu Niskiego. Zachwyt dzikością przyrody miesza się tu z historią setek ludzi, którzy stracili to miejsce po II Wojnie Światowej. Obecnie wsie liczą po kilka, kilkanaście domów, trzeba wziąć poprawkę na to, że nie ma tam absolutnie żadnego sklepu spożywczego – nie znaleźliśmy ani jednego na odcinku ponad 30km! Warto wiec wziąć ze sobą zapas jedzenia i wody.
W ramach projektu artystki Natalii Hładyk w wysiedlonych łemkowskich wsiach stanęły drzwi symbolizujące te opuszczone miejsca. Na ich drugiej stronie znajdziemy historię danego miejsca. Łemkowie byli mniejszością narodową wysiedloną w ramach akcji „Wisła” po 1947 roku. Aż 20 wsi zostało wyludnionych całkowicie.
„Czas nagli wędrowcze. O wspomnienia proszą. Przekrocz próg Domu, którego może i nie ma. Czuj się zaproszony.”
Decydujemy się dojechać aż do granicy ze Słowacją za wsią Radocyna. Okazuje się, że nie jest to takie proste zadanie, bo końcowy teren jest bardzo podmokły, błądzimy po borach, lasach i jeździmy po łąkach, które pokrywa kilkucentymetrowa warstwa wody. Jak się później douczyliśmy były to źródła Wisłoki wybijające dosłownie na całej powierzchni łąki.
Wracamy przez kolejną opuszczoną wieś Czarne, w której znajduje się cmentarz wojenny nr 53 z czasów I Wojny Światowej. Mamy szczęście wysłuchać przy nim prawdziwego koncertu żab – kumaków. Dzień kończymy z wynikiem 56 km i ponad 1000 m przewyższenia.
Dzień 4 Małastów – Banica – Bratne – Kornuty – Małastów, 56km, 5,4h, 1440 m
Czwarty dzień traktujemy bardzo „chill-outowo”, po prostu kręcimy się po okolicy wracając na znajome już ścieżki i szczyty Magury, Kornutów, Barwinioka. Budząca się do życia wiosna i pierwsze wysokie temperatury nastrajają pozytywnie, jednak pojawia się też smutek, ponieważ kolejnego dnia musimy spakować plecaki i wracać do Krakowa.
Dzień 5 Małastów – Owczary – Gorlice – Brzanka – Tuchów – Góra Św. Marcina – Tarnów, 73km, 5,2h, 1070m
To już zwykła tułaczka w kierunku dworca PKP w Tarnowie, prawdę mówiąc sporo asfaltu, ale także urokliwych polnych dróg. Trasa zdecydowanie pod rower typu gravel, jednak nie mając opcji zmiany na inny, do celu musieliśmy dotrzeć naszymi enduro-czołgami :) Jako że sami narzucaliśmy sobie tempo, podróż była całkiem przygodowo-komfortowa.
Ania przeprawia się przez Siarkę Mostek we wsi Owczary Śmieszny piesek :)
Po pięciu dniach tegorocznej podróży przez Beskid Niski nie mamy już żadnych wątpliwości co do tego, że w powiedzeniu „Beskid Niski, sercu bliski” jest wiele prawdy. To kolejny nasz rekonesans w tamtej okolicy i kolejne zachwyty nad tamtejszą czasoprzestrzenią.
Cerkiew Opieki Matki Bożej w Owczarach Cerkiew Opieki Matki Bożej w Owczarach Gdzieś pomiędzy Gorlicami a Tuchowem
Zapomniane miejsca, niesamowite historie, przenikające się wierzenia i religie zatopione w bezkresie górskiej zieleni. Może i bez rowerowego „hardcoru”, ale i bez tłumów turystów, cepelii i internetu – po prostu cisza i spokój. Jeśli tego właśnie szukasz w trakcie swoich podróży, to polecamy w następną ruszyć właśnie tam.
Anna Makuszewska & Wojciech Zdebski