Chcieliśmy dokładnie tego samego – przygód, poznania nowej kultury, ale przede wszystkim zupełnie unikalnych doświadczeń rowerowych i freeride’u w nowych miejscach. Spoglądając na mapę Europy i wybierając kierunek kolejnej podróży zauważyliśmy, że niewiele zostało już do odkrycia. Jednak przeszło nam też przez myśl, że może to być spore wyzwanie i jedna z trudniejszych wypraw eksploracyjnych do tej pory.

Chorwacja
Rowerową eksplorację Bałkanów rozpoczęliśmy w lutym 2023 roku, kiedy wyruszyliśmy w pierwszą podróż, by zwiedzić najlepsze spoty jakie oferuje Chorwacja. Po trasie downhillowej „ONA” oprowadzili nas bardzo przyjaźni lokalesi z ekipy Coast Riders. Nie spodziewaliśmy się, że najtrudniejsza chorwacka trasa będzie aż tak wymagająca! Strome ściany połączone z technicznymi sekcjami, ostre skały i sypkie podłoże były prawdziwym wyzwaniem, które dawało niesamowity fun z jazdy. Niestety w 2024 roku trasa została dotknięta pożarem.

Pozostała część tras w okolicach Omiš to trasy raczej łatwe z luźną nawierzchnią i różnymi przeszkodami. Nieopodal jednej z linii znaleźliśmy leżące pozostałości starej konstrukcji, z której zbudowaliśmy dropa – święta zasada NO DIG = NO RIDE!

Lokalesi polecili nam blisko miasta Šibenik bardzo przyjemne, lokalne trasy z gapami w klimatycznym lesie. Odwiedziły nas miejscowe psy, które przyniosły dużo radości.



Pod stolicą Chorwacji – miastem Zagreb – trasy nie były zbyt wymagające i zaskakujące, ale miały łagodniejszy charakter, więc stanowiły miły odpoczynek w podróży. W tych okolicach podobno kryje się jeszcze wiele linii.

Następnie wjechaliśmy na prom, który zabrał nas na wyspę Lošinj. Przebiega tam trasa, na której rozgrywano między innymi zawody pucharu świata. Ma ona w sobie kilka większych przelotów, dłuuuugi rock garden, ale też kilka większych dropów, niestety z mało przyjemnymi płaskimi lądowaniami. My kończyliśmy trasę na ostatniej sekcji w ciemnym lesie, ale podczas pucharu świata meta znajdowała się nieco niżej w miasteczku. Na drodze do shuttlowania napotkaliśmy niezliczoną ilość kóz, a klimatu wyspy długo nie zapomnimy.



Chorwacja wyróżnia się bardzo kamienistymi trasami o luźnej nawierzchni z widokiem na morze oraz pysznym, śródziemnomorskim jedzeniem. Bardzo podobało nam się również w mieście Split, gdzie można obejrzeć pozostałości pałacu rzymskiego cesarza Dioklecjana, w którego podziemiach kręcono sceny do serialu „Gra o tron”.
Bośnia i Hercegowina



Eksplorację kolejnego kraju rozpoczęliśmy tuż przy stolicy (Sarajevo), gdzie jeździliśmy po opuszczonym torze bobslejowym, który w dużej mierze pokryty jest street art’em. Było to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju – na torze rozwija się naprawdę dużą prędkość i trzeba być szczególnie uważnym. Choć z tych nieprzystosowanych do roweru, stromych band nie dało się wypaść, łatwo było ześlizgnąć się do ich środka. Prawdziwa gra w zaufanie!

Blisko toru znajduje się niezwykle kompletna linia, która była wspaniałym zaskoczeniem – miała wszystko co lubimy, czyli świeżą ściółkę, ficzery, dropy, gapy, korzenie i kamienie, a ponadto była utrzymana w świetnym stanie. Linia w tym ciemnym, klimatycznym lesie wyróżniała się dużym flow i poprawnością budowy elementów. Naszym zdaniem jest to jedna z najlepszych linii jakie oferuje Bośnia.



W okolicy Kupres istnieje sieć dość ciekawych i urozmaiconych tras, ale niestety trafiliśmy na ich kiepski stan, co nie pozwoliło w pełni cieszyć się z jazdy. Niestety bike parki Bjelašnica i Jahorina uważamy za nieudane, posiadające wiele bolączek wieku dziecięcego. W Bjelašnicy z powodu przerwy technicznej w działaniu wyciągu długi czas wspinaliśmy się wąską jak na dużego busa kamienistą drogą wzdłuż przepaści aż dotarliśmy do usypanego fragmentu tej drogi, przez który na szczęście udało się finalnie przejechać. Szkoda tylko, że to wszystko po to, by zaraz za następnym zakrętem podjąć decyzję o poddaniu się ze względu na nieprzejezdną już drogę, a zawrócenie też było nie lada wyzwaniem. Cały trud wynagrodziły piękne widoki na okoliczne górskie krajobrazy.


Czarnogóra
Przemierzając Bałkany dalej, udajemy się do miejscowości Bar w kraju, w którym wille przeplatały się z ubóstwem. Aby wjechać na okoliczną miejscówkę najpierw musieliśmy przedostać się przez płot, aby z tarasu uroczego, opuszczonego podwórka działkowego ze starannie ułożonymi kamyczkami cieszyć się jazdą na zupełnie nowej dla nas linii. Pomimo miłego startu linia nie była zbyt ciekawa, było na niej sporo luźnych kamieni, ale posiadała kilka drewnianych konstrukcji i jeden większy road gap. Przydrożne tętniące tam źródełko uznaliśmy za idealną okazję na prysznic w listopadowych promieniach słońca, takie uroki van life.





Następna miejscówka, w innej części Montenegro okazała się pozytywnym zaskoczeniem. Linia z sekcjami świeżego loamu, wieloma drewnianymi ficzerami, ciekawymi opcjami jazdy, była dość szybka i dobrze utrzymana. Trzeba było jednak uważać na road gapy przecinające drogę, mogące stwarzać niebezpieczne sytuacje z samochodami oraz wolno biegające krowy w lesie. Wszystko to położone jest w okolicy Žabljak, przy urokliwej wsi z malutkimi domkami i niedziałającego już old school’owego wyciągu narciarskiego.


Czarnogóra ugościła nas pięknymi widokami na góry i przejazdami przez długie, skalne tunele. Trzeba jednak mieć oko na spadające kamienie i nastawić się na naprawdę kręte drogi. Udało się nam również zasmakować tradycyjnej bałkańskiej kuchni oraz pysznego, domowego soku z rosnących w sąsiednim ogrodzie granatów.
Albania
Kierując się na następny spot musieliśmy przejechać przez stolicę Albanii (Tiranë), co okazało się unikatowym doświadczeniem za kierownicą samochodu ze względu na beztroski styl jazdy mieszkańców. Gdy pasy dla samochodów przestają istnieć, a ruch kieruje się raczej zasadą „kto pierwszy, ten lepszy” przypomina się Tajlandia, gdzie „stada” skuterów testują twój refleks. A pośród tego całego chaosu, na środku wielopasmowej ulicy, co jakiś czas napotykaliśmy grupki żebrających dzieci, co było bardzo smutnym widokiem na początku przygody z nowym miejscem.

Blisko miasta stołecznego trafiliśmy na sieć tras, ale niestety nie zaoferowała ona nam niczego specjalnego i była zaniedbana, więc szybko zmieniliśmy miejscówkę.



Aby dotrzeć na trasy w okolicy Peshkopi zatrzymaliśmy się we wsi u stóp góry. Wioska jakby z ubiegłego stulecia. Prowadziła nas tam bardzo wąska, dziurawa, gruntowa droga. Spotkaliśmy tam dużą grupę dzieci, która na nasz widok zaczęła biec za samochodem. Gdy wyciągaliśmy drugi rower zdążyliśmy zauważyć, że tego pierwszego już nie ma przy aucie.


Na szczęście młody, albański rider szybko go zwrócił i mogliśmy zacząć szukać trasy. Dzieci były tak zachwycone naszą wizytą, że radością była dla nich nawet pomoc we wprowadzaniu naszych rowerów na wzgórze. Idąc pod górę mijaliśmy osiołki transportujące towary. Same trasy były lepiej utrzymane niż te w Tiranie, było tam kilka band, niewielkich przeszkód, ale w większości był to dziki, górski singiel. To kolejna linia, która zachwyciła nas pięknymi widokami na Albanię i pobliskie góry.



Albania zaoferowała najwięcej oryginalnych, dzikich spotów skierowanych w stronę freeride’u – po niektórych udało się pojeździć, a niektóre tylko widzieliśmy na pobliskich zboczach i były one nieskalane oponą rowerową. Trafiliśmy też na spot z czerwoną ziemią – bardzo mały, ale jedyny w swoim rodzaju. Posiadając takie możliwości mamy nadzieję, że napotkana grupa dzieci, żywnie zainteresowana rowerami, postawi kiedyś swoje pierwsze kroki w sferze freeride’u i będzie cieszyć się nowo zbudowanymi liniami. Żegnając się z małą wsią przez szybę samochodu migały nam rozwieszone na płotach nieliczne zabawki i wiązki czosnku – w Albanii uważa się, że te symbole chronią domostwo przed „złym okiem” i przynoszą pomyślność.


Macedonia
W tym kraju trafiły nam się bardzo szybkie single z hopkami i niskimi bandami. Wjeżdżaliśmy na nie gondolą kosztującą nas niespełna 1 euro za wjazd. Było to przyjazne rowerzystom miejsce z bardzo pozytywnie nastawionymi ludźmi. Miłym zaskoczeniem były dla nas kolczyki na uszach miejscowych psów, co oznaczało, że są one zaszczepione i wysterylizowane. Macedonia to pierwszy kraj, w którym to zauważyliśmy, a bezdomnych psów przez całe Bałkany przewinęło nam się całe mnóstwo.


W Macedonii można znaleźć także trasy w okolicy miasta Bitola, ale tam nie udało się nam dotrzeć tym razem.

Grecja
Grecja w regionie, w którym byliśmy zaoferowała nam całkiem długą, szybką i sypką linię w Xanthi z ciasnymi przejazdami między drzewami. Charakterystyczne dla tej trasy były zmieniające się warunki – od góry pokryta jasnym żwirkiem, przechodząca w długą skalną sekcję, otoczoną urokliwymi kwiatkami i roślinami, kończy się w znów suchym lesie w stylu włoskich tras w Ligurii.



Bułgaria
Niedaleko Sofii, w której najpierw musieliśmy naprawić zużyte łożysko w samochodzie (przygód na bałkańskim tripie było więcej, ale o tym może innym razem), znaleźliśmy dość długą trasę z drewnianymi przeszkodami. Z uwagi na wczesną wiosnę w szczytowej partii musieliśmy jednak zmagać się ze sporą ilością pozostałego śniegu. Z dołu na sam szczyt linii dostać możemy się autobusem wraz z rowerem za niewielką cenę.

Wartymi uwagi bike parkami w Bułgarii są także Pamporovo i Borovec, ale prawdziwą perełką okazało się Golden Dust. Jest to bike park działający cały rok z możliwością shuttlowania busem przez jednego z budowniczych, który wykonuje niesamowitą pracę. Spotkaliśmy tam wiele rowerzystów na różnym poziomie zaawansowania, którzy razem tworzą super społeczność. Trasy były dobrze przygotowane, były bandy, były hopki, były korzenie, były szybkie i wolniejsze sekcje, a także strome ścianki.


W małej odległości leży kolejny spot – niewielki lokalny jump line, świetnie utrzymany, idealny na zakończenie dnia przy zachodzie słońca. Zdradzimy wam tajemnicę – pył w Golden Dust wcale nie jest złoty, tylko srebrny i rzeczywiście nasze opony błyszczały.



Kosowo
Na szczyt wzgórza zajechaliśmy w nocy, a temperatura była przerażająco niska jak na noc na pace busa. Zgodnie z planem na lapsy o wschodzie słońca budzik obudził nas po 5:00. Po otwarciu drzwi auta nadal było ciemno. W oddali widzieliśmy jedynie błyszczące miasto i słyszeliśmy adhan – głos bez instrumentów, czyli muzułmańskie wezwanie do modlitwy, które rozbrzmiewa z meczetów 5 razy dziennie. W Kosowie większość mieszkańców to Albańczycy wyznający islam.

W okolicach Prishtiny jeździliśmy po rozwijającej się miejscówce z dużymi planami na przyszłość. Lokalna społeczność co jakiś czas organizuje tu zawody downhillowe. Sama trasa zaczynała się korzenistymi bandami, była szybka i znalazło się trochę uskoków.
W Kosowie można znaleźć wiele dzikich tras graniowych z pięknymi widokami, ale to misja bardziej dla miłośników lżejszych odmian MTB lub posiadaczy e-bike’ów.
W Kosowie zaliczyliśmy kilkugodzinny postój przy granicy wjeżdżając jako samochód ciężarowy. Warto przypomnieć też, że sytuacja między Kosowem a Serbią wciąż jest napięta i na północy można spodziewać się niebezpiecznych sytuacji, problemów na granicy, kradzieży, a nawet natrafienia na miny i niewypały.
Serbia
Tutaj zaczęliśmy eksplorację od tras w okolicy Niška Banja – bardzo ciekawa linia z drewnianymi konstrukcjami, rock garden’ami i wąwozami. Odbywają się tam zawody downhill’owe, a trasa utrzymana jest całkiem dobrze i daje spory fun z jazdy.

Kolejno przejechaliśmy do Bukovac, gdzie spotkaliśmy grupę młodych, komunikatywnych riderów tworzących tam sieć lokalnych tras z coraz większymi konstrukcjami (mają tam największego dropa w Serbii mierzącego w pionie około 3 m). W górnej sekcji jest jumpline, niestety zaniedbany i wystawiony na mocne podmuchy wiatru. Pomimo wczesnej wiosny był tam spory upał (ponad 30 ºC), który nie pomagał podczas dość długiego wypychu.

Węgry
Wracając do domu zajeżdżamy do Węgier, gdzie Bike park Síaréna okazał się dla nas miłym zaskoczeniem ze względu na przyjazny rowerzystom wyciąg i dobrze utrzymane, całkiem ciekawe downhill’owe trasy. Polecamy to miejsce na rozpoczęcie tripa.



Ogromne wrażenie natomiast wywarło na nas Sopron – bardzo dobrze utrzymane i solidnie zbudowane trasy z wieloma opcjami trudności, dużymi i mniejszymi przelotami, dropami i north shorami. W górnej części trasy pod jednym ze stolików kryje się domek budowniczych z kranem, termometrem, grillem, porządnymi drzwiami, a nawet estetycznym płotkiem dookoła. Wzdłuż trasy biegnie ścieżka do podprowadzania, a co jakiś czas są „stacje” z leżakami i np. pompką rowerową. Budowniczym naprawdę należy się szacunek za włożoną w to miejsce pracę.


Słowenia
Słowenia przyniosła nam zupełną nowość – mieliśmy okazję pojeździć pod ziemią w opuszczonej kopalni, która zakończyła działalność w 1994 roku. W kopalni panuje całkowita ciemność i temperatura około 10 ºC. Polecamy przeżyć taką unikatową przygodę, choć trasa w podziemiach nie jest łatwa – posiada dużo stromych i sypkich fragmentów. Będzie można przekonać się czy historie przewodników o napotkanych tam tajemniczych postaciach wyłaniających się z ciemności są prawdziwe – najprawdopodobniej to duchy zmarłych tam w wypadkach górników.

W Novej Goricy natrafiliśmy na świetne trasy freeride’owe z wyjątkowymi slabami połączonymi z drewnianymi kładkami. Były też trudne rockgardeny i dropy o charakterystycznym feel’u – zbudowane były z ciętych, nieidealnych kawałków drewna.


Oprócz tych spotów w Słowenii odwiedziliśmy też znany Bike Park Maribor z dobrym jump line’em i trasą pucharu świata oraz kilka innych rozwijających się bike parków.
Sieć szybkich dróg na Bałkanach jest bardzo uboga, a wiele dróg jest bardzo krętych, prowadzonych przez góry. Często zawodził nas GPS, który gubił się lub tracił zasięg. W niektórych krajach płatność kartą jest utrudniona.

Czas spędzony na eksploracji bałkańskich miejscówek był niezwykle wartościowy. Wszystkie wspomnienia pozostaną z nami na długo po tym, jak zmęczenie już zniknie. Każda podróż zostawia ślad, ale tym razem zależało nam na czymś więcej – prawdziwej eksploracji i kontakcie z nieznanym. Bałkany z pewnością są miejscem, do którego będziemy chcieli wrócić po więcej.
Teraz szukamy kolejnego miejsca, które jeszcze czeka na pozostawienie przez nas śladów opon.

O autorach:
- Aleksandra Hejduk – Instagram: @aleksandra_hejduk; freeriderka, była zawodniczka jeździectwa, fotograf i grafik komputerowy z Łodzi, obecnie mieszkająca w polskich górach.
- Marcin Matuszny – Instagram: @banan725135650; freerider, budowniczy tras, zawodnik downhillu, entuzjasta nauki z południa Polski.