Trans Julius Bike Adventure to nie są zwykłe zawody – to przygoda w gronie znajomych i okazja do dzielenia się rowerową pasją. W tym roku redaktorka Justyna wraz z bałkańskim wysłannikiem Markiem (balkanyrudej.pl) mają przyjemność brać udział w przygotowaniach do tego niesamowitego wydarzenia.

Słowenia przywitała nas majestatycznymi górami i piękną pogodą. Markowi nie są obce te tereny – razem z żoną Olą odwiedzają bardziej i mniej znane rejony byłej Jugosławii, ale tym razem wybraliśmy się w okrojonym składzie celem pomagania lokalnej ekipie przygotowującej zawody.

Naszym zadaniem jest taśmowanie tras, poprawianie zakrętów czy… grabienie lasu. Tak, to nie żart – w zasadzie wszystkie porządne europejskie bikeparki wygrabiają liście z tras, żebyście sobie czasami nie wybili zębów podczas zjazdu.

Natomiast wracając do tematu Trans Juliusa, nie są to typowe zawody w typowym bikeparku. Jak mówi Vesna Stanić – mózg całej operacji – ideą wydarzenia jest integracja środowiska rowerowego, nie tylko ze Słowenii. Spodziewamy się m.in. austriaków czy węgrów.

W skrócie będzie to wyglądało następująco – w ciągu dnia jeździmy, codziennie w innej miejscowości, a wieczorem bawimy się przy lokalnym jedzeniu i specjalnie na tę okazję warzonym piwie. Imprezie towarzyszą koncerty i konkurs na najlepsze rowerowe zdjęcia zrobione w Słowenii. Tak naprawdę jest to jeden wielki festiwal słoweńskiej kultury, który wymaga niemałego ogarnięcia logistycznego od szefa – Primoža Ravnika, wspomnianej wyżej Vesny i kilku zaprzyjaźnionych znajomych. Przede wszystkim – każdy z dni zawodów będzie się odbywał w innej miejscowości  – i to nie w bikeparkach. Na ich głowie jest zapewnienie zawodnikom wjazdu na sam szczyt, co dla przykładu dla miejscowości Most na Soči wiąże się z… załatwieniem kursowania kolejki jadącej przez tunel, która normalnie zabiera samochody z pasażerami co dwie godziny i ma małą przepustowość. Kolejną kwestią są zgody na wykorzystanie terenów – w Słowenii co prawda część ziem należy do kościołów i z tego tytułu leżą sobie odłogiem i nic się z nimi nie robi, ale reszta to tereny prywatne i puszczenie tras w: Cerknie, Moście na Soči i Bohinju, wymaga sporej papierologii i uzgadniania z lokalesami. Oprócz tego do załatwienia są standardowe sprawy znane ze wszystkich zawodów na całym świecie, czyli ubezpieczenia, promocja itp. Mają “troszkę” pracy, by wszystko było zapięte na ostatni guzik, a każdy uczestnik był zadowolony.

My natomiast skupiamy się na przygotowaniu tras. W poniedziałek – pierwszego dnia “pomocy technicznej” odwiedziliśmy Most na Soči, dojeżdżając na miejsce z Bohinja wspomnianą już wyżej kolejką. W praktyce wyglądało to tak: podjeżdża sobie lokomotywa z płaskimi naczepami, na które wjeżdża się samochodem i czujemy się podobnie, jak na promie. Przejazd przez górę tunelem wykopanym po I Wojnie Światowej zajmuje około 30 minut, podczas gdy podróż samochodem przez góry mniej więcej 3 razy tyle. Czasami w tunelu podnosi się poziom wody i z powodu podtopienia kursowanie kolejki nie jest możliwe, a przepustowość tego rozwiązania też nie poraża skutecznością, niemniej jest to całkiem przyjemne przeżycie i z pewnością gwarantuje Wam trasę widokową w przerwach pomiędzy kolejnymi odcinkami tunelu. Natomiast po dotarciu na szczyt, otoczeni pięknymi Alpami julijskimi, zabraliśmy się do roboty. Polegało to na odświeżeniu istniejącej już trasy, wykoszeniu trawy, zgrabieniu luźnych kamieni, zgrabieniu zalegającej po zimie zieleniny i oczywiście – otaśmowaniu. W kilku miejscach poprawienia wymagały bandy, z własnej inicjatywy poprawiliśmy również malutkie dropiki i ich lądowania. Zjazd ze startu zajmie zawodnikom około 10 minut, nam natomiast schodzenie z ogarnianiem zajęło niemal cały dzień. Trasa w Moście na Soči jest przyjemnym i gładkim singlem z kilkoma sekcjami korzeni, małymi dropikami i atmosferą znaną z lasów Jury Krakowsko-Częstochowskiej (w skali makro ;) ).

We wtorek wylądowaliśmy w bliżej nieokreślonym lesie, nad miejscowością Podbrdo. Na szczycie znajduje się stara droga militarna z okresu II Wojny Światowej i wszędobylskie bunkry. Widoki – nie do opisania, sami zobaczcie! Inny jest charakter trasy – zdecydowanie bardziej stromy, z milionem dużych i mniejszych kamieni oraz śliskimi korzeniami. Na płaskich odcinkach zalegają mokre bukowe liście, których nie da się przegrabić. Co ciekawe, pod mokrymi liśćmi znaleźliśmy kulki gradu, które pomimo upałów, utrzymały się w ściółce ponad tydzień i wcale nie chciały topnieć.. Także dzień numer 2 upłynął nam pod znakiem grabi (nazwanej w naszej polsko-słoweńskiej mowie grabełkami) i dmuchawy do liści. 

Trzeciego dnia przygotowań wybraliśmy się do lasu widzianego z okna naszego pensjonatu, czyli w Bohinjskiej Bistricy. Z racji obecności pobliskiego jeziora, w godzinach porannych znad lasu unosi się mgła i musi minąć dobra chwila zanim wszystko wyschnie. Niezrażeni rosą na liściach i trawie, ruszyliśmy do boju wyposażeni w kosiarkę, dmuchawę do liści, grabełki i siekierkę. Na miejscu okazało się, że zawodników czeka odmienny od pozostałych charakter tras i będą musieli zmierzyć się z zasysającą gliną, korzeniami jakich nie powstydziłby się nasz rodzimy puchar DH i kamieniami. Uporządkowaliśmy, co się dało, pozostawiając drugiej ekipie ogarnianie tras w Cerknie, które zobaczymy po raz pierwszy w dniu zawodów.

Jak widać każda trasa ma inne atuty – są gładkie single, ale i porządne łupanki które po deszczu staną się ogromnym wyzwaniem. Niemniej w suchych warunkach wszystkie elementy są przejezdne i poradzi sobie z nimi nawet mniej wprawiony enduro rajder.

Natomiast od razu zauważa się niesamowity luz i przyjacielską atmosferę całej ekipy oraz nastawienie do przygotowywania tras – mają przede wszystkim sprawiać radość bez spiny na wynik. 

Rozkład jazdy Trans Julius Bike Adventure:

  • 20 czerwca – Cerkno
  • 21 czerwca – Most na Soci
  • 22 czerwca – Bohinj
  • 23 czerwca – Bohinj

Trzymajcie kciuki za starty Marka!

Oficjalna strona: trans-julius.com