Siema! Poprzedni odcinek zakończyliśmy w wiacie pod Babią Górą. Miałem tam chwilę odpocząć, ale mnie nosi, więc zapodaję kawusię i pomału ruszam. Po drodze straszę jakiegoś biedaka śpiącego na leżaku w Markowych Szczawinach (sorka!) i szukam pieczątki po całym schronisku, ale jej tam nie ma. Tym samym zaczynam dzień czwarty mojej wyprawy.
Dzień 4 – Beskid Żywiecki
Jakieś 3h prowadzenia/noszenia roweru na plecach i pod szczytem Babiej jestem długo przed wschodem. Siadam sobie niżej za skałą i zasypiam na chwilę. Wieje okrutnie, ale niebo jest piękne, szkoda, że nie umiem w zdjęcia nocne.
Kiedy włażę na szczyt okazuje się, że jest tu spokojnie z kilkadziesiąt osób i ciągle dochodzą nowi, niekończące się światła latarek idą w górę od horyzontu. Ciężko zejść, o jeździe nie ma mowy, nie żebym chciał próbować. Tłum jak w Biedronce przed świętami + szlak jest wąski i stromy, a objazdy nie istnieją. Poruszam się 50x wolniej niż powinienem, co chwila ktoś wyłazi zza zakrętu. Nie polecam, przynajmniej nie na wschody. Gdyby nie turyści, to całkiem fajny czerwono- czarny zjazd, aż żal bierze że nie można tam jeździć. Tylko ostatnia ¼ to ten nowoczesny turystyczny styl, czyli schody, schody wszędzie… Na Krowiarkach jestem grubo po 8, miły pracownik BBPN pyta tylko czy chcę kupić bilet, oczywiście że chcę :D
Przy wspinie na Śmietanową w środku lasu spotykam parę w namiocie, nie spali, bo im wilki łaziły dookoła. Na moje to były lisy, wrócimy do tego kiedyś ;) Kawałek dalej rozkładam hamak w borówkach, bo zaczynam odczuwać nieprzespaną noc i po drzemce ruszam na Policę. Ta górka jest świetna, w obie strony (ale do Krowiarek lepsza)! Z zazdrością patrzę jak przeciwnie do mnie zjeżdżają czołowi zawodnicy Carpatia Divide. Jedna koleżanka sprowadza i tłumaczy mi co to w ogóle jest. W sumie fajne, może kiedyś.
Cisnę, a przy zjeździe na Halę Krupową wyjechali mi naprzeciw moi ludzie, Tomek, Baku – wielkie 5 dla Was! Do dziś jaram się tą akcją. Jak to polaki enduraki pijemy browara, chłopaki jadą na swojego tripa, a ja ruszam dalej. Spotykam też zioma z imprezy na Mędralowej, o którą się otarłem dzień wcześniej. Nie wie w sumie dokąd idzie, ale też śpi w hamaku, szanuję takie podejście. Jak się później okazało, będziemy hamakować na jednym szczycie.
Podsumowując dzień 4: 36,70km, 1512 up; Jałowcowy Garb – Markowe Szczawiny – przeł. Brona – Babia Góra – Przeł. Krowiarki – Hala Śmietanowa – Polica – Hala Krupowa – Malinow – Cupel, *kmwtw. Wspaniały to był dzień, nie zapomnę go nigdy.
Dzień 5 – Beskid Żywiecki i Gorce
Dzień odpoczynku, ogarniania roweru i wyżerki. Tak jak to piszę pół roku później to wydaje mi się, że za dużo odpoczywałem. Znowu śpię do 10, przy kawusi napęd dostaje pierwsze spa (przy okazji- stara skarpetka jest obowiązkowa na takie wyprawy), ruszam dalej dopiero koło południa. Nic się nie dzieje ciekawego, bardzo długi zjazd jakich setki w Beskidach – szeroki, kamienisty i wyżłobiony przez wodę. Po drodze zahaczam o schron turystyczny Wędźno, pierwszy raz coś takiego widzę, mega opcja. Na upartego GSB da się ogarnąć tylko ze śpiworem, codziennie mijam wiaty, schrony itp., ale hamak to życie.
W końcu dojeżdżam do Bystrej, gdzie pod sklepem spożywam pierwsze wypasione śniadanie (na codzień mam ze sobą zapas owsa z dodatkami) w towarzystwie lokalnej filii koneserów trunków. Niestety nie bardzo mam czas na pouczające rozmowy o życiu i oddalam się do Jordanowa, a potem do Rabki (przy okazji pozdrawiam Alicję!). Cały czas asfalty i szutry, tyle że widoki ładne. Ta okolica to dobre górki na rodzinne wycieczki, nic poza tym (oczywiście piszę o GSB w tej okolicy, a nie o zajebistych Rabkowych miejscówkach, bo te są jedne z lepszych w PL).
W Rabce zajeżdżam do pierwszego lepszego rowerowego po kapsel sterów, bo w moim wyrobiło się gniazdo śruby i trzaski doprowadzają mnie do szału. Okazuje się, że mają odpalony bufet dla zawodników Carpatia Divide, dostaje kawkę, ciastko, fotkę z właścicielem, nie przyznaję się, że jadę w drugą stronę. Niestety później okazuje się że sprzedali mi jakieś badziewie z za małą średnicą i muszę kombinować, ale się udaje. W Rabce zaliczam też solidny popas i tak zlatuje ten dzień, że miałem się doczłapać na Obidowiec, a zmierzch mnie łapie na Starych Wierchach. Przy rozmowie z chatkową okazuje się, że mogę spać w hamaku za free w lesie na skraju pola namiotowego, tylko prysznic i prąd za symboliczna dyszkę. To i perspektywa napicia się piwerka jak człowiek, sprawiają że zostaję tam na noc. No i pierwszy raz rozkładam tarpa, bo coś tam kropi.
Podsumowując dzień 5: 38,18km, 1053 up; Cupel – Bystra – Jordanów – Rabka – Maciejowa – Stare Wierchy. W sumie nic ciekawego, ale odpocząłem i jadłem dużo dobrych rzeczy.
Dzień 6 – Gorce
Gorce, uwielbiam te góry, najlepsze widoki na Tatry, kraina Joy Ride i Koninek, ale tym razem robię je inaczej niż kiedykolwiek – wyłącznie za czerwonymi znaczkami.
Budzę się przy pięknej pogodzie, składam majdan i w luksusach jem śniadanie w schronisku. Kiedy wychodzę, z pięknej pogody nie zostaje nic, leje okrutnie, grzmią pioruny i ciemność zawładnęła światem. Czekam z godzinę, ale w końcu trzeba ruszyć, taki sport. Po drodze na Turbacz bawię się całkiem dobrze, choć lepiej by było w drugą stronę. Samo schronisko okazuje się wypełnione zmoczonymi turystami, kompletnie nie ma gdzie usiąść. Nie bardzo lubię to miejsce, najbardziej komercyjny schron w Beskidach plus wysokie stężenie ebajkowców z okolicznych wypożyczalni, bez kasków i bez wyobraźni. No ale nic, szamam schabowego przysiadając się do kogoś i uciekam.
Bardzo fajny okazuje się zjazd na przełęcz Knurowską, ścianki premium i dość szybkie odcinki. Cały czas pada, więc plusem jest to, że się nie kurzy.
Na wypychu za przełęczą mijam zaskakująco dużo ludzi robiących GSB z buta. Przez całego tripa spokojnie z 15 osób spotkałem, a nie gadałem z każdym napotkanym turystą. Widać jest to całkiem popularne wyzwanie. Jeśli chodzi o rower to wiem o 6 osobach, które to zrobiły, choć na pewno jest ich więcej.
Dalszy odcinek, aż do Lubania jest nudny i bez sensu, chyba że na gravela. Na plus, że się wypogadza i pojawiają się widoczki. Tatry i Pieniny, parujące lasy i mgła w dolinach, coś pięknego. A ja się toczę dalej i w końcu wpycham rower pod ściankę przy Lubańskiej wieży. Plan był taki, że się w niej kimnę, ale na górze spotykam załogę z bazy namiotowej i po raz drugi w życiu niszczą mi plan, zapraszając na piwo i ognisko. Baza Lubań w ogóle zasługuje na osobny wpis, bardzo polecam odwiedzenie tego miejsca, bo jest jedyne w swoim rodzaju. Pozdrawiam całą załogę i dzięki za gościnę, ogień i pogaduszki. Rowerem czy piechotą, łączy nas nienawiść do lasów państwowych.
Podsumowując dzień 6: 30,79km, 1263 up; Stare Wierchy – Turbacz – Kiczora – Przełęcz Knurowska – Kotelnica – Runek – Lubań. Dalej nic ciekawego, deszcze, błotne drifty, nudne dojazdówki i Baza Lubań.
Dzień 7 i 8 – Gorce i Beskid Sądecki
Żegnam się z Bazą Lubań i ruszam czerwonym do Krościenka. Nigdy nim nie jechałem, z Lubania zawsze tylko stare oesy [*]. Omijać – nudaaa, szeroka droga pełna luźnych kamieni, okazjonalnie jakiś widoczek.
Przepijam to w miasteczku, a potem jest już w ogóle dramat – od przełęczy Przysłop do Przehyby przeszła zwózka, szlak nie istnieje, brodzę w syfie w żółwim tempie. Spotykam po drodze babeczkę, która przeszła na emeryturę i zawsze miała zajawę na spanie na dziko. Tylko się bała, a teraz spełnia marzenia. I tak babcia z namiotem i świr z hamakiem się skumplowali i razem dotarli do schroniska.
Miałem wypić piwko i uciekać, ale oczywiście się zasiedziałem z dobrymi ludźmi, a zło mnie podkusiło, żeby zamówić coś do jedzenia. Wyjechałem dalej zbyt późno i szybko musiałem szukać noclegu. Na szczęście udało się znaleźć te kilka dobrych drzew, choć łatwo nie było i już się liczyłem z najtrajdem.
Schronisko na Przehybie to świetne miejsce, ale od pewnego czasu mocno podupadłe (podobno zmienił się właściciel, oby to ogarnął). Kilka lat temu przy noclegu pogryzły mnie tam jakieś robale z materaca, a w piwnicy leżało wielkie stare gówno, serio. W tym roku okazuje się, że liczą hajs nawet za podłączenie tela do ładowania. A po wspomnianych pierogach prawie nie przespałem nocy, ból brzucha i wszystko co z takimi problemami związane. Miałem ze sobą wyposażoną apteczkę, więc się ratowałem jak mogłem.
Następnego dnia jakoś musiałem kontynuować, ale szału nie było. Doskonale się bawiłem na Radziejowej, czerwony do Rytra przez Niemcową też ma momenty i jest dość długi.
W Rytrze padam na ryj, męczy mnie okrutnie, śpię chwilę w wiacie PKP, ale za bardzo mi to nie pomaga, postanawiam ruszać – co ma być to będzie. A będzie jeden z najgorszych wypychów ever, Rytro – Cyrla. Grzebię się jak żółw, znacząc co jakiś czas teren po drodze. Kiedy w końcu widzę schronisko od razu rozwalam się z hamakiem.
Podsumowując dni 7 i 8: 49,31km, 1969 up; Lubań – Krościenko- Dzwonkówka – Przysłop- Przehyba – Złomisty Wierch / Radziejowa – Wielki Rogacz – Trześniowy Groń – Kordowiec – Rytro- Cyrla. Przehyba chciała mnie zabić.
I to tyle w tym odcinku, w kolejnym będę wypoczęty :) Do zobaczenia! – Ziber
ps. Jakbyście mieli jakieś pytania czy uwagi to śmiało piszcie w komentarzach na FB :)
Kilka słów o autorze – Ziber
Na rowerze w górach od 2011. Żywy przykład na to, że skill nie zawsze idzie w parze ze stażem :P Jeszcze wolę technicznie, ale pracuję nad tym – jak nie mam kontuzji, a teraz mam, dlatego to czytacie. Podkarpacie reprezent :D