STOL / Alpy Julijskie / Słowenia
Wycieczka na szczyt o nazwie Monte STOL (1673m) otwiera nasz „Słoweński tryptyk”, czyli trzyodcinkową serię, będącą jednocześnie relacją z jazdy rowerem po Alpach Julijskich. Dokładniej rzecz ujmując z jazdy górskiej na pograniczu słoweńsko-włoskim.
Podjazd
Późne lato, końcówka sierpnia 2024 roku. Dzień upalny jak większość tegorocznych letnich dni. W trasę startujemy z miejscowości Żaga, dość późno bo w okolicach godziny 11:30. Przed nami 13 kilometrowy podjazd w trakcie którego do „zrobienia” mamy trochę ponad 1000 m. w górę. O tej porze wskazówka termometru wskazywała już 30*C w cieniu. Będzie jeszcze cieplej – przynajmniej nasza trasa w górę w większości prowadzi w cieniu alpejskiego lasu.



13 km podjazdu ciągnie się w nieskończoność. Nachylenie szutrowej drogi którą stopniowo pniemy się w górę jest na tyle „łagodne”, że da się wyjechać całość w siodle, aż na przełęcz pod Małym Wierchem (Mali vrh 1405m).
Nudny szutrowy podjazd przeplatamy rozmowami ze słoweńską ekipą entuzjastów Enduro MTB. Co ciekawe, 9 osobowa grupa jechała na analogach, generalnie dość niecodzienny widok w Alpach. To znaczy typowy dla Słowenii, nietypowy dla krajów z nią sąsiadujących.



Nietypowy do tego stopnia iż kilka dni później wspinając się na wysoką włoską przełęcz, przez to, że jedziemy na analogach zostajemy wzięci za Słoweńców :) W trakcie rozmowy e-bikowi koledzy z Włoch wyjaśniają nam, że przeważnie słoweńcy poruszają się po górach na rowerach bez silnika. Dlaczego? Nie mamy bladego pojęcia, jeśli ktoś ma co do tego wiedzę prosimy o info, ponieważ chcielibyśmy wyjaśnić tą słoweńską anomalię ;)



Góry
Finalnie wszyscy (my wraz ze słoweńską ekipą) spotykamy się na wspomnianej wcześniej przełęczy. W tym miejscu pojawiają się pierwsze, spektakularne widoki na Alpejskie szczyty i granie. Na wysokości 1400 m. jest o kilka stopni chłodniej niż w dolinie. Przyjemny, ciepły wiatr muska zmęczone oblicza i osusza mokre od potu ubrania. Nadal jest ciepło, ale przyjemnie ciepło. Tutaj wszyscy odpoczywamy trochę dłużej, delektując się widokami jak i wiezionym w plecakach posiłkiem. Oni wykwintnymi makaronami z pudełek, my po staropolsku ;) buła z serem, szynką i dużą ilością masła.



Po dłuższej przerwie słoweńska ekipa zabiera się do zjazdu szutrową drogą trawersującą masywne pasmo na którym się znajdujemy. My kontynuujemy jazdę w górę, w kierunku Monte Stol. Nasz plan zakładał podejście na szczyt a następnie zjazd czerwonym (innych kolorów tam nie ma) szlakiem do miejscowości Kobarid. Im wyżej pięliśmy się w górę, tym coraz bardziej odsłaniały się trawiaste zbocza „Stołu” jak jęliśmy nazywać ten szczyt. O ironio „stol” po słoweńsku oznacza „krzesło”! Stół czy krzesło, jeden pies ;) widoki z 1450m stały się co najmniej imponujące.




W pewnym momencie, w okolicach 1450 metrów docieramy do tzw. „ściany”. Szlak którym chcieliśmy podejść, a następnie zjechać okazał się kamiennym polem minowym ukrytym w wysokich, pożółkłych trawach. Jeden z tych, po których trudno iść pieszo, a co dopiero jechać na rowerze. Co więcej gdzieś w oddali zaczęła mruczeć burza, której widać nie było…
W takich momentach łatwo poczuć frustrację, bo co robić? Ryzykować powolne podejście i brnąć z rowerami w górę bez możliwości szybkiego odwrotu? Czy jednak zawracać i na spokojnie dokończyć wycieczkę? Po blisko 10 minutach walki z myślami decyduje się zawrócić. Przed nami i tak spory kawał drogi w dół a chmur i mruczenia coraz więcej.
Zjazd



Całą trasę analizowałem trzy tygodnie przed przed naszym wyjazdem z Polski. Na zdjęciach zawsze wszystko wygląda elegancko. Strome zjazdy nie są strome, a duże kamienie nie wydają się duże. Przeanalizowałem komoot, czeskie mapy, heat mapy na Stravie i wszelkie zagraniczne serwisy z informacjami o tym masywie. Pamiętam, że stojąc w tamtym miejscu i w tamtym momencie, czułem że wiem iż nic nie wiem :) Ot, taki paradoks informacyjny, decyzja jednak zapadła…
Lecimy w dół! Po kilku kilometrach szutrowej drogi, przetykanej niesamowitymi widokami na jeszcze wyższe góry, docieramy jej ślepego końca. Przed nami pojawił się wjazd na wąską ścieżkę. Typowy górski FlowTrail, meandrujący w dół niczym rzeka Socza, absolutna magia. Czasem mały drop, czasem mała mulda, generalnie 3,5km prędkości i wiatru we włosach, no i jeszcze więcej widoków. Po takie cuda tutaj przyjechaliśmy…






Jak to w życiu bywa, wszystko co dobre szybko się kończy. Na wysokości 750m odbijamy na szutrową drogę, prowadzącą w głąb doliny w kierunku samochodu pozostawionego na parkingu. Jadąc już asfaltem, dostajemy rykoszetem deszczu przywleczonego nad Stół (tzn. nad krzesło ;) przez ciężkie, spiętrzone chmury. W głowie pojawia się myśl co do tego że jednak dobrze było zawrócić. Nad masywem, którym jechaliśmy widać było, że zrobił się niezły młyn.
Powrót
Nasyceni emocjami oraz widokami, wracamy do Żagi wzdłuż doliny rzeki Soczy. Ten odcinek to trochę asfaltu, trochę szutru i trochę ścieżki – jedzie się całkiem przyjemnie. Pomimo później pory dnia, upał w dolinie ledwie zelżał. Tym czujniej wypatrywałem miejsca, w którym mógłbym wleźć do wody. W tamtej chwili myślami byłem już w trybie „labradora”. Marzyłem by wskoczyć do zimnej rzeki, schłodzić ciało, zmyć kurz i pot przywiezione na sobie z górskiej wycieczki. Na moje szczęście długo czekać nie musiałem :)



Po orzeźwiającej kąpieli, wracamy do samochodu, a następnie do bazy w miejscowości Bovec. W taki oto sposób kończymy nasze pierwsze „górskie” rozpoznanie terenu, które musiało nastąpić wcześniej czy później. Przyznać muszę, że pierwsze dwa dni wyjazdu spędziliśmy jeżdżąc wzdłuż rzeki Soczy. Trudno o ocenić co było lepsze – singletraile wzdłuż rzeki czy sama rzeka ;) Z całą pewnością kanion Soczy i naturalne baseny wypełnione lazurową wodą, robią na nas niesamowite wrażenie. Rzeka znajduje się na terenie parku narodowego Triglav. Co więcej woda w rzece jest pierwszej klasy czystości – można ją pić bezpośrednio z rzeki bez przegotowania. A najlepsze jest chyba to, że można dać w nią nura bez groźby otrzymania mandatu (jest to całkowicie legalne), lub konieczności wykupowania biletu wstępu do parku.



Masyw w którym znajduje się Monte Stol uznawany jest za najdłuższy w grzbiecie Alp Julijskich. To info znalazłem na stronie jednego z lokalnych przewodników górskich. Pozostaje mi wierzyć, że jest to prawdą. Jednak w rzeczy samej jest to przeogromna przestrzeń, dająca wiele możliwości do zjazdu ze szczytu. Wariant którym zjeżdżaliśmy jest z jednym z trzech, co do których mam pewność iż są przejezdne. Nazwijmy go „szlakiem grzbietowym”. Jest również „Repetitor Trail” opadający na południe pasma do miejscowości Breginj, oraz bardziej dziki „Stol Trail” opadający na północną stronę w kierunku Żagi. Masyw z niesamowitym potencjałem, z całą pewnością wrócimy tam jeszcze by eksplorować i dowiedzieć się o nim więcej.
Mapa i statsy
40km / 1390m / 4h30min / Ślad trasy do pobrania w pliku .GPX

Ślad trasy wygenerowany w aplikacji: mapy.cz
Tips & Tricks
- Wybierając się na Monte STOL warto zabrać ze sobą większą ilość wody. Po drodze w górę jest tylko jedno czynne źródło z wodą, do tego dość nisko bo jeszcze w trakcie podjazdu asfaltem.
- Na naszej trasie nie minęliśmy żadnego schroniska, więc warto pomyśleć o większej ilości prowiantu. Bułek z szynką, makaronu w pudełkach, czy czym się tam raczycie w trakcie wyjazdów.
- Podjazd na opisywaną w tekście przełęcz, zajmuje sporo czasu – to 13km drogi i 1050m przewyższenia w górę, warto uzbroić się cierpliwość chyba że dysponujesz e-bikiem.
- Po zjechaniu z gór, na koniec wycieczki nie zapomnij wskoczyć do lazurowej rzeki Soczy :)
Przeczytaj również: Słoweński tryptyk 2/3: KOLOVRAT