poniedziałek, 14 października

Dwa lata temu, kiedy Enduro Trophy jeszcze raczkowało, nie do końca przekonany byłem do tej idei. Muszę  przyznać, że z pewnym obrzydzeniem przypinałem numer startowy do kierownicy swojego roweru, na której nigdy nie widziano nawet licznika. Endurowiec duchem i sercem nie liczy bowiem przejechanych kilometrów, a o prędkości średniej słyszał tylko z opowiadań kolegów w obcisłych spodenkach. Dla niego liczy się przygoda, jedzenie borówek przy szlaku, zachody słońca, błoto za uszami i ogólnie pełen luz. Do zawodów nijak to nie pasuje. Prawda?

 Ogień i woda

Znaleźli się jednak tacy, którzy postanowili połączyć ogień i wodę, czyli zachować klimat niezobowiązującej jazdy po górach, kiedy jest czas na rozglądanie się wokół, pogawędki ze starymi kumplami i nowo poznanymi bikerami, nieśpieszny obiad w schronisku czy zwykłe lenistwo na łące, ze ściganiem się, mierzeniem czasu, mówiąc wprost – rywalizacją. Po wymieszaniu powyżej wymienionych składników wyszło nam właśnie Enduro Trophy. Dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji brać udziału w tej imprezie należy się kilka słów wyjaśnienia.

Formuła zawodów zakłada, że zawodnicy mają do pokonania wymagającą pętlę po górach (zwykle jest ona długości około 40 km z przewyższeniami rzędu 2 tyś metrów), ale nie ma znaczenia czas w jakim zostanie ona pokonana. Możesz zawinąć się jako ostatni do bazy i jednocześnie dzierżyć puchar zwycięzcy na podium. Element rywalizacji występuje tu tylko na pięciu odcinkach specjalnych. Oesy mają różny charakter. Trzy z nich to zjazdy.

Organizatorzy wytyczając trasę starają się wybrać na te fragmenty możliwie długie i wymagające spadanie z gór. Czasami kierują się też kryterium zwykłej radochy jaką może dać pokonanie takiego odcinka. Najczęściej jednak robią wszystko żeby zgotować uczestnikom hardkor z piekła rodem. Trzeba przyznać, że im się udaje, bo wielu zawodników pokornie pokonuje newralgiczne fragmenty oesów „z buta”, a problem z płynnym i stylowym ich pokonaniem ma nawet czołówka. Przykładem takiego trudnego zjazdu może być szlak ze Szczebla w Beskidzie Wyspowym o długości ponad pięciu kilometrów i o przewyższeniu około sześciuset metrów. Oes o podobnych parametrach – zjazd ze Stogu Izerskiego – mieliśmy okazję pokonywać podczas zeszłorocznej edycji w Świeradowie Zdroju. Tam też trafił się odcinek poprzecinany kłodami, z wąwozem pełnych luźnych kamieni o sporym nachyleniu i nieprawdopodobnie rozmytą leśną drogą. Oprócz zjazdów jest także jeden oes podjazdowy i jeden interwałowy.

Zawodnicy walczą o trzy laury – mistrza podjazdów, mistrza zjazdów oraz mistrza enduro. Tyle formuła.

 Zrzuć na młynek

Jak wyglądają zawody z perspektywy siodełka? Otóż faktycznie, pomiędzy poszczególnymi docinkami specjalnymi, nikomu zbytnio się nie śpieszy, atmosfera jest bardzo enduro. Jest okazja do tego żeby wymienić się uwagami na temat sprzętu, ulubionych tras i zwyczajnie pogadać. Jeśli jesteś na kupnie roweru, a nie masz okazji pojeździć na rowerku, na który masz ochotę zjaw się na Enduro Trophy, a prawdopodobnie znajdziesz swojego „wybrańca” i skonfrontujesz jego właściwości z oczekiwaniami. Ilość i różnorodność wypasionego sprzętu jaka zjeżdża na te zawody sprawia, że to najlepsza okazja o testowania rowerów stworzonych do jazdy po górach.

Choć zawody formalnie trwają jeden dzień to dla wielu zawodników, może nawet dla większości jest to weekendowe święto. Wielu pojawia się w bazie już w piątek żeby zobaczyć co bardziej soczyste oesy, a w niedzielę jest okazja, żeby przejechać jakąś dodatkową trasę w okolicy już w zupełnie wycieczkowym stylu. Standardem są też huczne after party rozpoczynane zawsze po ogłoszeniu wyników.

Dla mnie jednym z podstawowych powodów, dla którego warto pojawić się na Enduro Trophy to możliwość poznania najlepszych tras w danym regionie. Poszczególne edycje powstają przy współpracy z lokalesami, którzy znają każdy korzeń i kamień w „swoich” górach. Można być pewnym, że wybiorą najbardziej smakowite kąski w okolicy. W ten sposób zwiedzaliśmy w zeszłym roku Góry Izerskie na zachodnich krańcach Polski, Masyw Śnieżnika w Kotlinie Kłodzkiej, Beskid Mały, Beskid Śląski i ciężki kawał enduro w Beskidzie Wyspowym. Do pełni szczęścia brakuje nam edycji, które odbywałyby się dalej na wschodzie naszego kraju.

 Ścigamy się!

Rywalizacja na zawodach enduro swój unikalny charakter, który powoduje, że riderzy z czołowych miejsc dysponują specyficznym zestawem cech.

– Jaki jest przepis na wygraną w Enduro Trophy?

Zjazdy, zjazdy, zjazdy,… podjazdy, podjazdy, podjazdy! A tak na serio to trzeba dużo jeździć po górach i ćwiczyć technikę na trudnych szlakach pieszych – zdradza Mariusz Bryja vel Brian, który w zeszłym roku okazał się najlepszym zawodnikiem enduro.

– Większe szanse w zawodach ma dobry zawodnik startujący w maratonach czy zjazdowiec? – pytam dalej.

– W zawodach enduro będzie wysoko zarówno maratończyk z bardzo dobrą techniką jak i zjazdowiec z wyśmienitą kondycją – dodaje Mariusz.

Zawodnicy z tych dyscyplin mogą wykorzystać swoje atuty w Enduro Trophy, powinni jednak być przygotowani na nieco inną specyfikę tras. Zjazdy są o wiele dłuższe niż na zawodach DH i pod pewnymi względami trudniejsze, bo o wiele bardziej zróżnicowane. Mnogość i co najważniejsze niepowtarzalność przeszkód jakie funduje nam natura na szlaku przekracza wyobraźnię najbardziej nawet kreatywnych budowniczych tras. Oesy na zawodach enduro są natomiast o tyle łatwiejsze od tras przy wyciągach, że nie ma tam wielkich hop, których nie można objeżdżać bokiem jeśli się chce namieszać w czołówce.

– Na oesach trzeba też planować tor jazdy wiele metrów w przód, jednak w DH jeździ się trochę inaczej, bo w znacznej mierze na pamięć – dodaje Marcin Motyka, dobry downhillowiec, który w tym sezonie wygrał dwie dotychczasowe edycje i wygląda na to, że jest perfekcyjnie przygotowany do rywalizacji.

W zawodach enduro znajomość trasy również pomaga, ale oesy są bardzo długie,  urozmaicone i jest ich kilka. Poza tym organizatorzy dopiero kilka dni przed zawodami ujawniają przebieg trasy i odcinki specjalne. Słowem, trudno się ich nauczyć na pamięć.

Maratończyk który chce pokazać jak można szybko podjeżdżać powinien wziąć pod uwagę raczej sprinterski charakter oesu podjazdowego i nie przesadzać z rozkładaniem sił, bo w zależności od edycji jego pokonanie najlepszym zawodnikom zajmowało od kilkunastu do około dwudziestu minut. Interwałowy odcinek specjalny zawiera w sobie elementy zjazdów i podjazdów, na niektórych edycjach okazywał się bardzo trudny technicznie.

 

Jaki sprzęt?

– Najlepszym rowerem do zawodów enduro jest, jak sama nazwa wskazuje, lekki  full (ok. 13-15 kg), ale z dużym skokiem,  z przodu i z tyłu pomiędzy 150-180 mm – zdradza Mariusz Bryja. Nie znaczy to oczywiście, że jeśli masz cięższy rower, albo taki o mniejszym skoku to nie masz co pojawiać się na tej imprezie. Jedną z cech Enduro Trophy jest właśnie różnorodność sprzętu na jakim stratują zawodnicy – począwszy od sztywniaków, poprzez lekkie fulle, skończywszy na freeride’owych „taranach”, którymi można wyważać bramy średniowiecznych zamków. Mnogość stylów jakie reprezentują uczestniczy Enduro Trophy jest nie spotykana na innych rowerowych zawodach. Może to kwestia początkowej fazy rozwoju tej dyscypliny jako formy rywalizacji i za kilka lat większość będzie startować na lekkich fulach o niebotycznym skoku? Zobaczymy. Póki co ta impreza wabi bikerów z różnych scen. Fantastyczne jest to, że maratończyk, zjazdowiec i stary wyga górski, który nie zwykł nawet liczyć kilometrów podczas wycieczki, mogą się razem zmierzyć podczas tych zawodów i każdy ma teoretycznie równe szanse. Nasuwa mi się tu analogia do zawodów K1 w sportach walki, gdzie na przeciw siebie stają zawodnicy z różnej bajki.

 

Co nas jeszcze czeka w tym sezonie?

Mamy za sobą dwie edycje zawodów Enduro Trophy w tym roku. Jeśli ktoś nie miał okazji się na nich zjawić to nic straconego, bo odbędą się jeszcze trzy imprezy tego typu, a najbliższa już 9 lipca w Świeradowie-Zdroju. Na polskiej mapie enduro to miejsce szczególne, albowiem to właśnie tam w 2009 odbyły się pierwsze zawody w formule Enduro Trophy. Uczestnicy pierwszej edycji wspominają ją do dziś, i wcale nie dlatego, że cały czas lało, widoczność była na wyciągnięcie ręki a temperatura bardziej przypominała październik niż końcówkę maja. Jeśli chcesz w pełni poczuć klimat imprezy, umocnić czy może załapać bakcyla enduro – Świeradów-Zdrój wydaje się być miejscem do tego idealnym. Dodatkowo, jest tam o co powalczyć – prócz trofeów sportowych i toreb wypełnionych gadżetami dla zwycięzców, odbędzie się losowanie cennych upominków wśród wszystkich startujących. Kolejna edycja odbędzie się 20 sierpnia w Brennej,  a wielki finał Enduro Trophy 2011 już 17 września w Krynicy. 

Zawody enduro wypełniają gigantyczną lukę pomiędzy maratonami XC i zawodami DH, jeśli chcesz spróbować przygody w górach przyprawioną rywalizacją musisz pojawić się na kolejnych edycjach Enduro Trophy.

Autor/rider: Tomka Dębca