14 grudnia 2013, godzina 14:30, stoimy w długiej kolejce po odbiór akredytacji prasowych. Podobnie jak większość zebranych nie możemy doczekać się tego, co za kilka godzin wydarzy się kilkaset metrów dalej, na arenie Stadionu Narodowego w Warszawie. W końcu znawcom tematu show legendy FMX Travisa Pastrany nie trzeba przedstawiać. Choć biorąc pod uwagę pytania, które padały ze strony największych polskich mediów, to może jednak trzeba? ale o tym później ;)
Zaczęło się wesoło, wraz ze znajomymi z Szok.it oraz Triker mag udaliśmy się do loży prasowej, gdzie czekał na nas catering i grad informacji o tym co nam wolno, a czego nie. Okazało się, że dla mediów przeznaczono standardową lożę prasową, więc niektórzy z nas poczuli się jak Dariusz Szpakowski podczas meczów reprezentacji ;) Widok na arenę mieliśmy bardzo dobry, ale zgodnie stwierdziliśmy, że jeszcze lepszy byłby poziom niżej, ale nie można mieć wszystkiego. Problemem okazało się natomiast dość przenikliwe zimno, było kilka stopni mniej niż na zewnątrz, więc jak tu wytrzymać kilka godzin siedząc na mrozie? brrr…
Rozpoczęły się treningi, a w ich trakcie mogliśmy porozmawiać z zawodnikami. Australijscy organizatorzy zastrzegli Travisa tylko dla kilku największych mediów, więc nie udało nam się dopchnąć, ale może za kilka lat zdominujemy polskie agencje prasowe i podbijemy świat ;) Niestety w tym miejscu organizator się nie postarał i chyba zapomniał o wytyczeniu większej strefy dla mediów przy samej płycie, przez co wszyscy tłoczyli się przy wyjściu z tunelu próbując złapać zawodników, by cyknąć pamiątkowe fotki i zamienić kilka zdań. Problemem było również to, że fotografowie nie mogli tam przebywać podczas show… Wracając do wywiadów, to… było śmiesznie, gdy inne redakcje pytały kim w ogóle jest Travis Pastrana, co lubi jeść na obiad i co robi, gdy jego żona zajmuje się dzieckiem. Również pytania kim jest ta pani z deską, a na kasku jak byk „Pastrana”. W końcu nie wszyscy interesują się FMX, BMX czy deskorolkami, więc co się pośmialiśmy to nasze ;)
Godzina zero zbliżała się nieubłagalnie, stadion powolutku się zapełniał i trochę zaczynaliśmy żałować, że organizator przewidział tylko około 30.000 miejsc, co pozwoliło na wypełnienie Stadionu Narodowego ledwie w połowie. Wybiła 18 i… hm… obsuwa? lekko 10 minut dłużej musieliśmy poczekać, aż się zacznie, ale warto było!!
Początek show rozpoczął się od prezentacji poszczególnych zawodników, którzy pojawiali się w różnych miejscach toru, a czasem wśród widzów. Zabrakło natomiast jakiegoś reflektora, który pomagałby w ich znalezieniu na stadionie, ponieważ czasem ciężko było się zorientować skąd wychodzi dany zawodnik, a obserwowanie telebimu było równoznaczne z brakiem podglądu na płytę. Konferansjerką zajęły się trzy osoby, w tym jeden Australijczyk, którzy robili dobrą robotę, ale czasem ciężko było ich zrozumieć (ehh, ta słynna akustyka stadionu). W każdym razie starali się i momentami bardzo nakręcali publiczność do dopingu.
Same show ciężko opisać, bo po prostu działo się tam tyle, że aż ciężko zapamiętać. Na zmianę szalały motory, które miały wsparcie w postaci quada i skutera śnieżnego, a na drugiej rampie skakały bmx’y, mtb oraz deskorolki i rolki. Na rampie bmx można było obserwować także loty na byle czym – wbrew pozorom narty, deska snowboardowa czy hulajnoga okazały się normalnym widokiem. Ciekawostką było to, że mogliśmy zobaczyć loty na wózku z marketu, wannie, kartonie, samochodziku barbie czy taczce. Po prostu wow! Osobiście spodobał mi się backflip na drewnianym koniu.
Po krótkim wstępie nadszedł czas na znalezienie dwóch osób z widowni (tutaj wietrzymy spisek, że nas nie wybrano!) i zaproszenie ich do wspólnego występu. Po krótkim przygotowaniu zobaczyliśmy backflipa na motorze w trzy osoby!!!! To było coś co po prostu powaliło nas na kolana i czego z pewnością długo nie zapomnimy. Właśnie dla takich momentów przyszliśmy na Nitro Circus Live. Następnie odbył się pojedynek USA vs Polska, który wiadomo kto wygrał, w końcu sędziowała publiczność ;) Swoją drogą doszliśmy do wniosku, że dla ekipy Travisa double backflip to trik jak każdy inny i w ciągu kilku minut zobaczyliśmy więcej podwójnych fikołków czy innych grubych sztuczek niż przez kilka lat na zawodach rowerowych.
W końcu nadeszła przerwa, mogliśmy pozbierać szczęki z podłogi i pobiec po kolejne dawki rozgrzewającej herbaty, by wrócić na następne kilkadziesiąt minut grubych sztuczek. Niekwestionowaną gwiazdą został Aaron „Wheelz” Fotheringham, który wykonał frontflipa. Nie byłoby w tym nic specjalnego, ale Aaron od dziecka porusza się na wózku inwalidzkim. Do tego doszła poruszająca zmarznięte serca historia wyświetlona na telebimach i chłopak dostał owację na stojąco! W ciągu kolejnych minut show działo się tyle, że nie sposób tego spisać. Super wyglądały przejazdy FMX jeden za drugim, gdy każdy wykonywał tą samą sztuczkę czy konkurs, w którym pierwszy zawodnik robił trik, a drugi musiał to powtórzyć, ale z backflipem. Nadszedł też czas na potrójnego backflipa na BMX czy double backflip z tailwhipem, niestety obie próby zakończyły się upadkiem, ale i tak zrobiły baaardzo duże wrażenie. Ciekawy był także konkurs z trafieniem przez skoczka do dmuchanej kuli, ale dwa skoki to za mało dla zziębniętej publiczności.
Gdy nadszedł koniec, mieliśmy dość, byliśmy zmarznięci, ale baaardzo zadowoleni. Emocji było tyle, że nawet zawodnicy jeździli bez koszulek, a my jeszcze przez długie godziny byliśmy podjarani tym co zobaczyliśmy. Podsumowując, Nitro Circus Live było bardzo udaną imprezą, kto przyszedł zobaczyć konkretne sztuczki, nie zawiódł się, a tzw. piknikowcy też mieli co oglądać. Były momenty, w których nie działo się nic, ale to ze względów technicznych, trzeba było przesunąć rampę itp.. Osobiście zabrakło mi kilku znanych z innych show przeszkód, np. drewnianej pętli, a jeden skok Wheelz’a to chyba za mało. Liczyłem także na to, że „mięso armatnie Nitro Circus”, czyli Streetbike Tommy także pokaże coś ciekawego, ale… nie można mieć wszystkiego. W każdym razie, kogo nie było ten niech żałuje, a ja z niecierpliwością czekam na kolejne tego typu imprezy.
Zdjęcia wykonał: Mariusz Krzemiński
Więcej zdjęć znajdziecie na mariuszkrzeminski.pl