Wspierający rodzic to marzenie niejednego młodego zawodnika. A kiedy rodzic okazuje się jeszcze zdolnym fotografem uwieczniającym sportowe zmagania – wydaje się, że wygraliśmy los na loterii. Czy bycie ojcem zawodnika to wieczna idylla? O tym opowie nam Jacek „Słonik” Kaczmarczyk, tata Krzyśka „Krissa” Kaczmarczyka.
Justyna John, 43RIDE: Cześć Jacku, ile lat miał Krzysiek jak zaczęliście jeździć na zawody DH z cyklu Pucharu Skrzata?
Jacek Kaczmarczyk: Ależ to odległe czasy! Pierwsze zawody Pucharu Skrzata odbyły się w październiku 2010 roku, tak więc Krissu miał wtedy 9.5 roku! To nawet nie była jeszcze pierwsza edycja Pucharu Skrzata, z perspektywy czasu nazwaliśmy ją edycją „zero”. To były takie luźne ściganki na lokalnej miejscówce – Trupim Lesie.
Jak wspominasz te czasy? Jako rodzic miałeś dużo spraw organizacyjnych do załatwienia?
To były piękne i beztroskie chwile! Prowodyr tego całego skrzaciego zamieszania – Rafał Wypiór – zrobił kawał wspaniałej roboty! Wielokrotnie wspominamy te zawody i co najlepsze – gdy czasem spotkamy się z innymi rodzicami Skrzatów z tamtych lat, to każdy podkreśla, że również je bardzo mile wspomina! Oczywiście, że była zacięta rywalizacja pomiędzy dzieciakami, była walka o punkty do generalki, o trofea (bo nagrody w Pucharze Skrzata były całkiem okazałe!), to jednak nastawienie – zarówno dzieciaków jak i rodziców – było raczej luźne. Weekend zawodów to zawsze była świetna okazja do spotkania się ze znajomymi z różnych stron kraju, a wszystkich łączyła wspólna pasja do dwóch kółek, którą w ten sposób zarażaliśmy nasze pociechy. Startowa napinka pojawiła się dopiero w późniejszych latach.
A sprawy organizacyjne – no cóż, nic nadzwyczajnego – teoretycznie niewiele się zmieniło przez te lata zawodów: zapisy, dojazd, trochę serwisu rowerowego, a w trakcie samych zawodów oczywiście zdjęcia, które robiłem dla wszystkich dzieciaków, czasem nawet amatorskie filmiki z relacją z zawodów. Ale wszystko realizowane z bardzo luźnym nastawieniem, więc zupełnie nie odczuwałem jakiegoś dodatkowego obciążenia tymi działaniami.
A Poza zawodami – czy Kriss jeździł na miejscówkach z kolegami, czy starałeś się być obok niego i czuwać?
To były jeszcze takie czasy (dzieciak miał 10 lat!), że na większość miejscówek trzeba go było dowieźć samochodem. Nawet na te lokalne, krakowskie, jeździliśmy razem. No może czasem „sprzedałem” Krissa Rafałowi, gdy jechał ze swoimi dzieciakami do Zawoi czy na Żar, ale faktycznie zwykle byłem przy nim. Jednak ani ja sam, ani chyba Kriss również nigdy nie odbierał tego jako czuwanie czy pilnowanie. Moja możliwość „asekurowania” go skończyła się, gdy pierwszy raz poszedł z rowerem na wyciąg. Ja choć od zawsze jeździłem na rowerze, to jednak nigdy w takim stylu! Więc wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, aby próbować go pilnować jeżdżąc za nim na rowerze po trasie – to mogłoby generować zdecydowanie więcej niebezpiecznych sytuacji niż nieść pożytku. Tak więc nie ukrywam – te początki były bardzo stresujące dla mnie! Pamiętam jak po raz pierwszy pojechaliśmy do Koninek: Kriss miał wtedy 11 lat, a tam jest jednoosobowy wyciąg, długie, dość trudne trasy i gęsty las, w którym komórki tracą zasięg! A ja z aparatem w środku tego lasu czekający na kolejny jego przejazd z nadzieją, że stoję na tej samej trasie, którą on akurat pojedzie.
Kiedy pojawiła się u Ciebie pasja fotograficzna? Robiłeś zdjęcia wcześniej i przerzuciłeś się na tematykę sportową, czy pomysł pojawił się przy okazji obserwacji syna?
Zdjęcia robiłem już duuużo wcześniej, miałem jakieś Łomo, Kodaka, potem Zenith’a 12XP, ale zdjęcia robiłem zupełnie innego typu: jakiś krajobraz, portrecik… Okres łapania zajawki na jazdę przez Krissa zbiegł się z początkami fotografii cyfrowej. Dorwałem wtedy jakąś Minoltę Z3 i robiłem zdjęcia przede wszystkim Krissowi, ale i innym, starszym rowerzystom, których on podglądał na trasach. Zdjęć było coraz więcej, mój sprzęt foto z czasem również ewoluował… Jakoś tak obaj rozwijaliśmy swoje zajawki, aż doszliśmy do obecnego poziomu swoich umiejętności.
Bywasz niemal na wszystkich zawodach, w których bierze udział Krzysiek – jak to jest, jednocześnie dokumentować fotograficznie zawody i kibicować dziecku? Da się to pogodzić?
Niemal na wszystkich… hm… tak się teraz zastanawiam i wychodzi mi na to, że nie licząc luźnych zawodów obozowych, opuściłem jedynie jego trzy starty: raz jak pojechał na Crankworx z kumplami, raz we Włoszech, gdy moja żona Ala złamała nogę podczas sobotnich treningów i w niedzielę, gdy Kriss startował, my z żoną w gipsie byliśmy w drodze powrotnej do Polski. A trzeci raz w Kluszkowcach podczas JoyRide, na które to zawody pojechał ze swoją teamową ekipą, a ja krążyłem pomiędzy Kluszkowcami, a szpitalem w Krakowie, w którym umierała moja Mama. Choć i tak tam opuściłem chyba tylko konkurencję dual slalom, bo na DH udało mi się dojechać. A poza tym byłem na wszystkich jego startach – w końcu ktoś musiał mu zrobić zdjęcia na zawodach.
A co do godzenia ról: teoretycznie do pogodzenia, pod warunkiem, że jeśli przez „fotograficzne dokumentowanie zawodów” wystarczą Ci zdjęcia jednego zawodnika. Na zawodach zawsze priorytetem dla mnie było „zabezpieczenie” Krissa. Tzn. że gdy np. podczas treningów miał awarię – kapeć, zawieszenie, napęd czy choćby psychiczny dół nieudanym przejazdem – natychmiast schodziłem z trasy, aby go wesprzeć. Dlatego też, mimo kilkukrotnych propozycji różnych organizatorów, chyba nigdy nie zdecydowałem się na tworzenie relacji zdjęciowej z zawodów na zlecenie. Acz przyznam, że stres związany z kibicowaniem mu i trzymaniem za niego kciuków przeszkadza mi w robieniu zdjęć jego samego – zawsze to innym zawodnikom łapię lepsze ujęcia. A na Krissa jestem akurat w słabym miejscu trasy, albo ostrości nie złapię jak trzeba, albo akurat zmieniam obiektyw…
A co z emocjami? Stresujesz się bardziej, kiedy uczestniczysz w zawodach jako fotograf i jesteś tuz za taśmami na trasie?
Tak jak mówiłem wcześniej: zawsze jestem na trasie, gdy Kriss startuje! Więc w zasadzie nie znam innej sytuacji. Do zapewnienia sobie satysfakcjonującego poziomu komfortu potrzebuję jedynie live timingu – gdyż niewiedza stresuje mnie najbardziej. A gdy tylko Kriss minie mnie na trasie, sprawdzam na wyświetlaczu aparatu jakie zdjęcie mu uchwyciłem i od razu podnoszę smartfona i sprawdzam wyniki – gdy tylko minie linię mety jestem już spokojny, niezależnie od osiągniętego wyniku. Dopiero wtedy mogę już spokojnie robić zdjęcia innym zawodnikom.
Jak to wygląda z perspektywy czasu – łatwiej było na początku sportowej drogi Krissa, czy jest teraz, kiedy jest już dorosły?
Przez te lata zmieniła się masa rzeczy! Zacznijmy od nastawienia startowego. Na samym początku był tak jak już wspominałem pełen luz, na zawodach Pucharu Skrzata to wręcz spotkanie towarzyskie sympatyków rowerowania. Potem na etapie Kadet/Junior była spora presja, gdyż Kriss był przez długi czas faworytem w swojej kategorii i w zasadzie obaj stresowaliśmy się samym faktem, że może nie wygrać. A przecież wiadomo – w sporcie bywa różnie. Końcówka juniorów i ostatnie lata w elicie to już było myślę, że bardziej zdrowe podejście, czyli napinka startowa i pełna koncentracja na jak najlepszym wyniku, ale bez przesadnego stresu. Oczywiście bardzo dużo zmieniło się przede wszystkim w tematach sprzętowych: dużo droższe rowery, bardziej wymagające w serwisowaniu, dużo droższe komponenty zapasowe, dużo więcej akcesoriów, chociażby opon na różne warunki… Więc tak – łatwiej było jak był młodszy.
Jak wyglądało Wasze życie, kiedy Krzysiek jeszcze nie był w pełni samodzielny, tzn. chodził do szkoły, trenował i startował w zawodach jako junior?
Tak prawdę powiedziawszy niewiele się zmieniło! Nadal się uczy – studiuje, trenuje i startuje. Czasem zaangażuje się w jakąś dorywczą pracę, czy prowadzi swoje rowerowe szkolenie, które mocno rozkręcił w minionym roku w ramach Rid3X. Więc wciąż trzeba sprawnie łączyć te wszystkie elementy. Zawsze musieliśmy z Alą dzielić czas na pracę zawodową i pasję syna. Natomiast taki sposób spędzania wolnego czasu nigdy nie był dla nas ciężarem, gdyż zawsze lubiliśmy z żoną aktywny wypoczynek, a przy Krissie w sezonie startowym w zasadzie co weekend jeździliśmy w jakieś mniejsze lub większe górki.
A teraz, kiedy jest dorosły? Przejmujecie z Alą część zadań związanych z przygotowaniem do zawodów czy z samymi zawodami na siebie?
Teraz na pewno zdecydowanie częściej Kriss sam jeździ na treningi. Po prostu bierze ode mnie samochód, pakuje rower i jedzie w góry, czy to sam czy z kumplami. Więcej czasu też spędza w kuchni, gdyż dużo sam sobie gotuje. Również więcej samodzielnie serwisuje swoje rowery, choć bardzo tego nie lubi. Tak więc nadal mu w tym pomagam, a że większość serwisowych tematów ogarniamy we własnym zakresie to jest tego całkiem sporo. A jeśli o same zawody chodzi, to chyba jednak niewiele się zmieniło, skoro i tak niemal zawsze jeździmy razem. Zwykle to my z Alą szukamy kwatery, ogarniamy dojazd… Jedno się na pewno zmieniło – to on teraz ustala kalendarz startów, ja jedynie sugeruję pewne rzeczy, a on wyznacza swoje priorytetowe imprezy. Z obowiązków, które mi z czasem odpadły to również rozmowy ze sponsorami – teraz wszystkie tematy uzgadnia sam, ja jedynie pilnuję, aby w ciągu sezonu w miarę regularnie podsyłać im materiały marketingowe typu zdjęcia, filmy czy linki do artykułów.
Natomiast bardzo dużo zmieniło się w naszym sposobie spędzania czasu na stoku, w dzień treningowy. Dawniej cały dzień łaziłem za nim po stoku z aparatem, łapiąc kadry za każdym jego przejazdem. A teraz coraz częściej ustalamy sobie jakąś godzinkę-dwie na strzelanie zdjęć, z konkretnym planem na kilka kadrów, a w pozostałym czasie on śmiga w swoim stylu z kumplami po trasach, a ja… podwędzam jeden z jego rowerów i sam również jeżdżę, niezależnie czy są to single typu Bielskie Ścieżki czy jakaś „poważniejsza” miejscówka z wyciągiem. Tym razem to ja załapałem bakcyla od niego. Przez to w tym roku ma on nieco mniej zdjęć niż zwykle, choć kalendarz na 2022 i tak udało mi się z nich zmontować. I mam nadzieję, że Wam również się spodobał! [tak! nam się bardzo podoba i niedługo zawiśnie w nowej kwaterze głównej 43RIDE – przyp. red.]
Czy patrząc wstecz zauważasz obszary, w których jako rodzic zawodnika zmieniłbyś swoje działanie?
Wielokrotnie z żoną zastanawialiśmy się, czemu nie zaraziliśmy go jakimś tańszym sportem. Jakieś szachy, może pianino haha. W podstawówce równocześnie z rowerem próbował koszykówki, ale jednak to rower zwyciężył. Ale nie żałuję niczego. W końcu dzięki jego pasji również my odwiedziliśmy kilka pięknych miejsc w Europie. Mimo, że nie zobaczyliśmy w nich zbyt wiele poza stokiem z wyciągiem to i tak było super! Krajobrazy bywały piękne!
Co w takim razie przekazałbyś rodzicom, których dzieci zaczynają swoją sportową karierę?
Pokazujcie im jak najszersze spektrum możliwości. I pozwólcie im wybrać własną drogę realizacji swoich pasji.
Dziękuję za rozmowę!