Niegdyś downhillowy wymiatacz, dziś jeden z czołowych zawodników polskiej sceny pump trackowej. Co słychać u Kuby Wichra i czy doczekamy się polskiego reprezentanta na międzynarodowych zawodach rangi UCI?

Zdjęcie: Adam Glosowic

Justyna John, 43RIDE: Cześć Kuba, zaczniemy trochę od końca, bo niedawno wróciłeś z Austrii z kwalifikacji do Mistrzostw Świata w Pump Tracku. To faktycznie zupełnie inny świat niż nasze podwórkowe ściganki? Jak wrażenia?

Kuba Wicher: Cześć Justyna, zgadza się, ściganie się na torach Velosolutions to jakby inny sport. Tor wygląda niby podobnie, ale proporcje przeszkód, ich rytmika, ustawienie pomiędzy sobą, skala i prędkość powodują, że technika jazdy jest inna, liczą się inne umiejętności, prędkość można zyskać i stracić w trochę inny sposób niż u nas. Pamiętam moje pierwsze starty 2 lata temu w Berlinie i Eindhoven, wydawało mi się, że wszystko robię dobrze, a dostawałem 4 sekundy na 24-sekundowej trasie i ledwo przechodziłem kwalifikacje do 32. Trochę zajęło mi zorientowanie się, w czym problem i co jest do poprawy, w rowerze jak i technice, i widzę duży progres po czasach, jednak wciąż na każdych zawodach z tej serii widzę coś co muszę poprawić, żeby zbliżyć się do czołówki. W Polsce nie mamy ani jednego toru Velosolutions i żeby cokolwiek potrenować musze jeździć do Tosovic, Brna albo Otrokovic, czyli 200-300km w jedną stronę ode mnie. W tym roku zaprosili mnie znajomi ze Słowacji żebym przyjechał do nich na zawody, i ku mojemu zdziwieniu maja firmę, która robi tory dokładnie jak Velosolutions, nazywa się bikeING, więc zdecydowałem się do końca roku zaliczyć wszystkie pozostałe edycje u nich i w przyszłym roku planuje to samo.

Zdobyłeś w tym roku, notabene już kolejny raz, tytuł Mistrza Polski w Pump Tracku w kategorii masters. Poza tym startowałeś w zawodach pump trackowych w kraju i za granicą. Ile było tych startów i które wspominasz najlepiej?

Zgadza się, był to już trzeci raz kiedy stanąłem na najwyższym stopniu podium w swojej kategorii, szkoda jednak, że zabrakło kilku osób z którymi wygrana podniosłaby jej prestiż, ale może za rok się namyślą i wystartują. W tym roku było 11 startów w Polsce i 5 za granicą, kilka niestety nie wypaliło. Najlepiej wspominam chyba zawody u nas w Bełchatowie, na finałowej rundzie Nie Pompujesz – Nie Jedziesz, ze względów które można było zobaczyć u mnie na story na IG. Była to ostatnia runda tego cyklu i wszyscy walczyli o miejsca w klasyfikacji generalnej, matematyczne szanse na zwycięstwo miało chyba z 5 osób, realne to 2, za to o 3 miejsce była największa walka, bo różnica punktów pomiędzy trzema osobami była coś w stylu 2-3 punkty i ciągnęła się aż do małego finału. Jednak nie samą tą walkę wspominam z uśmiechem tylko „presję” jaką wywierałem wrzucając na story swoje przygotowania. Nie wiem czy ktoś je traktował poważnie, ponoć do czasu część osób tak, ale ja się bawiłem najlepiej ze wszystkich edycji pomimo że finalnie przegrałem z Bartkiem Giemzą walkę o 3 miejsce chyba o 0,02sec i spadłem na 5 miejsce.

Zdjęcie: Piotr Białoń

Scena pump trackowa w Polsce prężnie się rozwija, m.in. dzięki serii Nie pompujesz – nie jedziesz. Startuje coraz więcej zawodników, w tym juniorów. Skąd według Ciebie popularność tej dyscypliny?

Zgadza się, myślę że największe znaczenie ma to, że prawie każde miasto ma aktualnie przynajmniej jeden pump track, a w promieniu 50km każdy ma ich przynajmniej kilka, co sprawia, że dostęp do torów jest łatwy i ma go każdy. Żeby zacząć jeździć nie trzeba mieć drogiego roweru, ani kupować kosztownych karnetów w bike parku. Żeby przejechać tor jakkolwiek, to też nie trzeba specjalnych umiejętności, więc zacząć może każdy, a jeśli komuś się spodoba taka jazda i poświęci na nią trochę więcej czasu, to bardzo szybko nauczy się płynnie i szybko jeździć i może zacząć myśleć o startach na zawodach. Do tego, jak jeden z ziomków wystartuje, to od razu jego koledzy też chcą się zmierzyć i porównać, i tak to się chyba rozkręca. Start w zawodach w Polsce jest za darmo albo płatny 10zł, więc naprawdę jedyne co trzeba zrobić, to przyjechać.

Ostatnio w rozmowie prywatnej poruszyliśmy wątek wyolbrzymiania osiągnięć przez lokalnych zawodników. Masz porównanie zawodów krajowych i zagranicznych – jak Polacy wypadają na tle światowej czołówki i o co właściwie chodzi z tym koloryzowaniem sukcesów?

To kilka spraw w jednym pytaniu… Pierwsze to jak Polacy wypadają na świecie, no to raczej kiepsko. W przypadku chłopaków, to rok temu mieliśmy dużą reprezentację na kwalifikacjach do MŚ w Tosovicach, chyba ponad 10 osób, a w tym roku nikt z nich nie wystartował ponownie. Ma to pewnie związek z tym, o czym mówiłem na początku – ściganie się na torach Velosolutions to inny sport i trzeba trenować na tych torach. Ja skupiłem się na tym bardziej i z 29 pozycji rok temu poprawiłem się o dwie sekundy i byłem w tym roku 12, więc może za rok już będzie upragnione top 4. Bliżej kwalifikacji na MŚ był w tym roku Gustaw Dądela, który był piąty w Tosovicach i jeśli postartuje więcej za rok, to ma największe szanse na top 4. Jedyną osobą, która finalnie reprezentowała Polskę na MŚ był w 2018 Marcin Rot. W przypadku dziewczyn jest inaczej, bo od 2 lat startuje w zawodach UCI Marika Kudra, która swoją pierwszą kwalifikację na MŚ zrobiła 2 lata temu w Berlinie, jednak nie pojechała wtedy na MŚ do Lizbony. Rok temu edycję w Edynburgu wygrała mieszkająca w okolicy Agnieszka Pomarańska, która reprezentowała Polskę w Chile, a w tym roku w Tosovicach zakwalifikowała się ponownie Marika i w najbliższą sobotę trzymajmy za nią kciuki w Austrii.

Natomiast koloryzowanie czy wyolbrzymianie sukcesów to jakaś plaga miejscami. Jest tu kilka wątków, bo mam na myśli np. pisanie, że jest się 6-krotnym Mistrzem Polski w dyscyplinie, która miała Mistrzostwa Polski dopiero 4 razy, albo opowiadanie o starcie w Pucharach Świata w dyscyplinie, w której nie ma PŚ, albo pisanie, że się wygrało zawody, ale nie dopisując w jakiej kategorii… Kiedyś jak się ściągałem jeszcze w zjeździe, to była o takie rzeczy straszna burza. Słyszałem nawet, że czołowi zawodnicy z elity chcieli się głośniej na ten temat wypowiedzieć po niefortunnych wypowiedziach niektórych zawodników innych kategorii, jednak finalnie odpuścili temat, a on nie zniknął.

Mogę powiedzieć, co ja o tym myślę, i jak to powinno wyglądać według mnie. Jeśli piszesz, że wygrałaś zawody, i nie dodajesz w jakiej kategorii, to w domyśle wygrałaś je w najwyższej kategorii, czyli w elicie, i to jest według mnie jedyna sytuacja, w której nie musisz dodawać nic, ale możesz. Natomiast jeśli wygrałaś coś w juniorach, mastersach czy hobby, powinno się to dopisać, żeby wpis nie sugerował, że wygrałaś całe zawody. Jest to nie w porządku wobec osób, które wygrały w elicie i prawdopodobnie miały lepszy czas. Jeśli coś nie jest oficjalnym Pucharem Świata, to tego tak nie nazywajmy, bo wprowadza to w błąd. Może w takiej sytuacji wystarczy dodać, że „nieoficjalny Puchar Świata”, jeśli organizator sam się tak nazywa w różnych artykułach. Nie wyolbrzymiajmy takich rzeczy, bo ktoś, kto się w temacie orientuje, od razu popatrzy na to krzywo. Przykład można wziąć z zawodników BMX racing. Przeglądam często i sprawdzam kim są osoby, które startują ze mną za granicą, głównie właśnie z racingu, i tam każdy jeśli pisze o jakimś osiągnieciu, to dopisuje skrupulatnie kategorię. Myślę, że warto wziąć z nich przykład.

Zdjęcie: archiwum własne

Ma to sens – kupuję takie wyjaśnienia. Ale i organizatorzy zawodów mają swoje za uszami…

Tak, mam tu na myśli np. „Międzynarodowy Puchar Polski”, w którym startują zawodnicy jedynie ze Śląska i Małopolski oraz inne hece, które mają miejsce na tych imprezach. Tutaj też wyjaśnię, co uważam: zawody można uznać za międzynarodowe, jeśli wystartuje w nich ktoś spoza kraju, czego do końca nie wiemy, aż do rozpoczęcia zawodów. Reklamowanie, że się organizuje międzynarodowe zawody, podczas gdy frekwencja samych Polaków jest żenująca, jest na poziomie tego, co mówiłem przed chwilą o wygrywaniu zawodów bez dodawania kategorii. Na międzynarodowe zawody jak i na różne tytuły trzeba sobie zapracować i trzeba być fair w stosunku do tych, co faktycznie coś wygrali albo zorganizowali. Aczkolwiek domyślam się, że jest to dobry chwyt marketingowy, kiedy pójdzie się do burmistrza gminy, że się zrobi zawody, a on biedny skąd ma wiedzieć że to bajkopisarstwo, jak się na tym nie zna…

Może to czasami jedyny sposób na przekonanie włodarzy do zrobienia czegokolwiek w naszej dyscyplinie.. A zmieniając temat, znamy się jeszcze z czasów ściganek w downhillu, gdzie wykręcałeś bardzo dobre czasy. Teraz jesteś w czołówce pump trackowej. Co spowodowało zmianę dyscypliny?

Złożyło się tutaj wiele rzeczy. Od jakiegoś czasu zjazd ma raczej regres w Polsce, przynajmniej ja to tak odczuwam. Mało znajomych wciąż jeździło, trasy były zawsze te same i kiepskie, a popularność zyskało enduro. Był taki moment, że stwierdziłem, że w błocie więcej jeździć nie będę, bo mi się nie chce usyfić, potem czyścić wszystkiego i że szkoda sensu. Wtedy też kupiłem swój pierwszy rower enduro i zacząłem jeździć po innego rodzaju traskach. Rower pozwalał na więcej, więc spróbowałem wrócić do four crossu. Fajnie było pościgać się w kilka osób na torze w Szczawnie, na którym było pełno hopek, co podobało mi się najbardziej. Jednak te starty były trochę kontrowersyjne i wypisałem się z tego po trzech startach. Równocześnie zacząłem więcej startować w zawodach downtown’owych, które zawsze podobały mi się najbardziej, ale ich ilość w Polsce zmalała do jednych w Ustroniu, więc nimi całego sezonu też nie wypełnię.

Wtedy, 4 lata temu w zimie, napisał do mnie Jerzy Mendrek, że będzie organizował pierwsze MP w pump tracku. Miałem wtedy tylko taką tanią dualówke, żeby czasem coś pojeździć na pump tracku w Krakowie i stwierdziłem, że muszę ją zmienić na coś lepszego na te MP. Wtedy namówiłem po latach kolegę, żeby sprzedał mi Yeti DJ, które kupił z 10 lat wcześniej na PŚ od jednej z teamowych zawodniczek. Rower marzenie, coś tam pozmieniałem i miałem furę na pump track. W kolejnym roku pojawił się cykl Nie Pompujesz – Nie Jedziesz i zawodów było już całkiem sporo. Wtedy też postanowiłem pojechać do Berlina i Eindhoven na zawody UCI organizowane wtedy jeszcze przez Red Bulla, i stwierdziłem, że pomimo, że wyniki tam miałem kiepskie, to że to jest to co bym chciał trenować. Wtedy definitywnie odciąłem się od ścigania w innych dyscyplinach, stwierdziłem że skupię się tylko na startach tylko na pump tracku, i że w tym chciałbym być naprawdę dobry, i że będę trenował tylko pod to, bo jednak patrząc obiektywnie, to nic wtedy nie umiałem. Na trasach 22s w Polsce potrafiłem dostać 4s… Przyłożyłem się do trenowania, modyfikowałem i odchudzałem rower w nieskończoność testując co jest lepsze, siłownia stricte pod to, kondycja pod to. No i finalnie, tak jak mówisz, jestem chyba w miarę w czołówce bez podziału na kategorie, i chcę podobnie jeszcze na światowych zawodach. Jedyne co zostało mi z downhillu, to zawsze będę startował w downtownie w Ustroniu i chcę tam zrobić w końcu czas zawodów, na co składam specjalny rower.

A BMXy? Ja wiem, że Yeti nie robi rowerów z małymi kółkami, no ale… A tak całkiem serio – nie myślałeś nad startami w BMX racingu? W końcu to dyscyplina olimpijska.

Nie do końca, Yeti miało kiedyś BMX, wtedy kiedy była pierwsza Olimpiada z BMX racing i Jared Graves zajął chyba 6 miejsce. Oczywiście, że myślałem, nawet kilka razy startowałem w Polsce na zawodach BMX racing, ale w kategorii open na rowerze MTB. Było fajnie, ale tory BMX w Polsce to bieda straszna i znowu trzeba by jeździć za granicę, żeby cokolwiek pojeździć, a ze znajomych nikt nie trenuje. Natomiast był to rok, w którym w pump trackach MŚ wygrał Tommy Zula na MTB. On kiedyś ścigał się też w BMX i mówił, że na MTB można wygrywać na pump trackach i nie zmienia roweru. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że lepiej trenować na rowerze, który już w miarę ogarniam niż uczyć się od zera jazdy na kompletnie nowym BMX. Koledzy ze Słowacji w zeszłą zimę próbowali tak zrobić i na BMX nie robili lepszych czasów, raczej najwyżej takie same, więc zostaję przy swojej dualówce. Natomiast odkąd racing wszedł na Olimpiadę, to się trochę nim interesuję. Oglądałem wszystkie Olimpiady, MŚ i obserwuję wielu zawodników. Z techniki ich jazdy można bardzo dużo zaczerpnąć na pump track jak i do jazdy w terenie.

Jesteś architektem. Czy przy obecnej popularności sportu nie rozważałeś sprofilowania działalności w kierunku budowy torów rowerowych albo tras? Czy wykształcenie w jakikolwiek sposób ułatwia Ci albo utrudnia jazdę na rowerze?

Trasek koło domu nie kopię już od lat, teraz to nawet nie pamiętam kiedy na nich byłem pojeździć ostatni raz. Jak mam wolny weekend to chcę pojechać do bike parku na wyciąg i na hopeczki coś poskakać, czasem też jakieś fajne enduro. Raczej jestem użytkownikiem tras niż ich twórcą. A co do pracy, to zgadza się, jestem architektem, ale ukierunkowałem się na projektowaniu wnętrz i robieniu wizualizacji komputerowych, i w tym się realizuję. Myślę, że budowaniem tras niech zajmują się osoby, które mają w tym doświadczenie i umiejętności, ja bym tam chyba tylko wprowadzał zamieszanie.

Do treningu i startów podchodzisz całkiem serio, czy traktujesz to bardziej jako formę spędzania wolnego czasu?

A co to wolny czas? Taki co leżę i nic nie robię? Jak tak to nie znam… A na poważnie to tak, podchodzę do tego serio, ale nie jest to moja praca, raczej hobby, tylko takie w którym nie ma żartów i jest na wysokim poziomie. Większość czasu poza pracą staram się spędzać na jakiejś formie treningu, czy to rower, czy siłownia, czy bieganie. Nie lubię siedzieć i nic nie robić, zawsze wymyślam sobie jakąś aktywność, teraz są one dostosowane pod starty na pump trackach. Natomiast jeśli mam pojechać sobie gdzieś dla przyjemności, mam czas wolny od startów, to wybieram bike parki i hopeczki, im więcej hopeczek tym lepiej. Natomiast w zimie, kiedy tego roweru jest jednak wiadomo mniej albo spadnie śnieg, to najlepiej spędzam czas na wspinaczce w górach. Widoczki ze szczytów w zimie to coś dla czego warto się zmachać :)

Zdjęcie: Johannes Bitter

Nie samym pump trackiem człowiek żyje – razem z Maćkiem Jodko i Łukaszem Madejem często wyjeżdżacie na rowerowe tripy. Które miejscówki są Twoimi ulubionymi?

Zgadza się, to są właśnie te wyjazdy dla przyjemności, gdzie jadę sobie polatać na hopeczkach. Z polskich bike parków to mój ulubiony to na pewno Dolni Morava w Czechach, a z dalszych to hopeczki w Leogangu w Austrii i w Evo Bike Parku we Francji. W tym roku odkryłem też, że enduro w Finale Ligure jest miejscem, do którego warto wracać, zwłaszcza trasy, które są bardziej zjazdowe. Mamy też pomysł na inne hopeczkowe miejscówki na tą zimę, więc nudzić się nie będziemy na pewno, a chętnych zapraszamy do udziału w naszych eskapadach.

A teraz ulubione pytanie każdego zawodnika – jakie plany na następny sezon?

Dopóki nie będzie kalendarza zawodów, to te plany są dość ogólnikowe, natomiast na pewno postawię na więcej startów w zawodach pump trackowych UCI, możliwe że też na innym kontynencie. Na pewno będę chciał zaliczyć większość edycji Pucharu Słowacji, zwłaszcza tych na torach bikeING, będę chciał wystartować w ziemnym pump tracku na Crankworx Innsbruck, Mistrzostwa Polski, wybrane edycje NP-NJ i PP, oraz oczywiście downtown w Ustroniu. Czy coś jeszcze, to zobaczę co nam zaserwują organizatorzy.

Zatem dzięki i powodzenia!

Piąteczka V!

Poczynania Jakuba możecie śledzić na jego instagramie.