Zeszłoroczną przygodę z Yeti SB150 rozpoczęłam w maju. Jeździłam w różnych warunkach pogodowych: suszy, deszczu, upale, a także zimnie. Były zjazdy, podjazdy, latanie hop i dropików. Żeby nie było za kolorowo, zdarzały się i gleby. O tym, jak sprawdziły się poszczególne komponenty, raportowaliśmy Wam na bieżąco, a jak oceniam całokształt złożonej pod siebie maszyny?

Yeti SB150

Na początek skupmy się na najważniejszym elemencie układanki, czyli ramie. SB150 to model stworzony do kół o rozmiarze 29” i zawieszenia o skoku 170/150mm. Zawieszenie zbudowane w oparciu o system Switch Infinity nie zawodzi – działa tak, jak powinno działać, czyli w praktyce dość liniowa charakterystyka daje wrażenie większego skoku, niż wynikałoby to z cyferek. Do tego, razem z dopasowaną twardością zawieszenia do wagi użytkownika, pracuje płynnie i odpowiednio miękko (lub odpowiednio twardo, w zależności od ustawień potrzebnych na daną chwilę). 

Systemem zawieszenia jestem niezmiennie zachwycona, ale łyżkę dziegciu do beczki miodu muszę dodać – Yeti nie jest sprzętem dla leniuchów. Wymaga dbania o Switcha, który lubi się szybko zasyfiać piaskiem i kurzem, a nie ma żadnej osłony, więc cały brud ląduje na pokrytych smarem tłokach. Jeśli nie będziecie robić powierzchniowego czyszczenia regularnie, wolę sobie nie wyobrażać wyglądu Switcha wewnątrz. Gruntowne czyszczenie Switcha, wymagające odkręcenia wahacza, trzeba robić regularnie co jakiś czas.

Cała rama w strategicznych miejscach jest oklejona taśmą ochronną Clear Protect oraz Shelter, więc nie ma żadnych ubytków ani zarysowań na lakierze. Kolor nie blaknie. Życzyłabym sobie, aby producent rozważył sprytny system prowadzenia kabli wewnątrz ramy i zadbał także o wizualną stronę wnętrza – miejsca, w których wpuszczacie kable do ramy nie mają żadnej osłonki czy prowadnicy, a wnętrze główki ramy wygląda jak porzucona sierota, a nie rower za miliony monet. Wiem, wiem – nie jeździ się na wyglądzie, ale od tej półki cenowej wymaga się zdecydowanie więcej, niż od popularnych sklepowych marek.

Oceniając całość złożonego roweru powinnam na wstępie podkreślić, że wcześniej testowałam inne marki rowerów, z innymi systemami zawieszenia. Dzięki temu chociaż mniej więcej wiedziałam, co w jaki sposób pracuje i czy taka charakterystyka mi odpowiada. Wam polecam taki sam manewr, przy okazji np. Demo Days organizowanych przez polskie dystrybucje czy sklepy rowerowe. Jestem też dość świadomym użytkownikiem, który wie, czego oczekuje od roweru. I w te właśnie oczekiwania Yeti SB150 wpisuje się niemal idealnie.

Yetik świetnie radzi sobie na typowych zjazdowych trasach z kamieniami i dywanami z korzeni. Zawieszenie jest czułe, a dzięki dużemu rozmiarowi kół jedzie się jak po sznurku po wyznaczonej linii. W połączeniu z szeroką kierownicą otrzymujemy bardzo dobrą stabilność. W temacie skakania – po pokonaniu wewnętrznych barier dotyczących odrywania się od ziemi na jednopółkowym amortyzatorze (wiecie, że niby dwupółka więcej wybacza), rozkręcam się na hopkach i dropikach, zaliczając na trasach przeszkody, do których wcześniej nawet nie podchodziłam pomimo skoku 200/200. Rower jest tak skoczny, że pierwsze próby skoków, czyli bez dodatkowego stłumienia zawieszenia, kończyły się nadmiernym wyprzedzaniem w locie przez tylne koło. Oczywiście była to też kwestia mojej uroczej techniki „na klocek” wyuczonej ze zjazdówki, niemniej na testowanych przeze mnie wcześniej rowerach nie było to aż tak odczuwalne. Teraz już bardziej pilnuję się, żeby nie nurkować przodem i nie podciągać tylnego koła, bo skończy się to wyrżnięciem na dziób.

Zapytacie jak podjazdy – unikam ich jak ognia, ale jak już muszę dostać się pod górkę, to nie jest to bardzo przykre doświadczenie. Czuję, że mam wreszcie dobrany rozmiar roweru pod siebie, bo przede wszystkim nie czuję po chwili jazdy bólu i drętwienia w górnej części pleców i barkach, co notorycznie zdarzało się podczas podjazdów na zbyt długich rowerach.

Dlaczego więc niemal idealnie? Ano dlatego, że ciekawie bywa w zakrętach (z górki i pod górkę) i bandach z gatunku tych wąskich. Tu 29” to wyzwanie, nad którym nie zawsze udaje mi się zapanować, bo rower jest jednak długi, a moje łapki krótkie. Niewątpliwym plusem jest fakt, że Yeti wiele wybacza użytkownikowi, a na zjazdach wręcz sam Was prowadzi. Nie są to marketingowe slogany, jak zakładałam kiedy usłyszałam to stwierdzenie pod raz pierwszy, ale fakt, który potwierdzają osoby mające styczność z tą marką rowerów.

Jeśli zdecydujecie się na Yeti, dokładnie zwróćcie uwagę na wymiary ramy. Myślę zresztą, że to nie jest temat obejmujący tylko tę markę, ale znak naszych czasów – endurówki robią się coraz dłuższe i wyższe. Nie ma co zakładać, że jeśli na krótkim rowerze na 27.5” mieliście rozmiar M, to Mka z Yeti będzie odpowiednia. A najlepiej, jak napisałam powyższej, umówcie się na testy.

Podsumowując, jestem zachwycona Yeti SB150 i nie ma mowy o jakiejkolwiek zmianie sprzętu w najbliższym czasie. Rower spełnia wszystkie moje oczekiwania i powoduje, że chce mi się jeździć, a przede wszystkim – uczyć nowych rzeczy i pokonywać własne granice.

O marce Yeti Cycles

Yeti Cycles istnieje od 1985 roku i powstała w Kalifornii. Firma została założona przez Johna Parkera, który był spawaczem w Hollywood, ale przerzucił się na projektowanie rowerów MTB oraz startowanie w zawodach. Od 1991 roku firma produkuje swoje rowery w Durango w stanie Kolorado, czyli w miejscu gdzie odbyły się pierwsze Mistrzostwa Świata na rowerach górskich, a było to w 1990 roku. Następnie firma została przejęta przez Schwinn Cycle, aby zostać sprzedana firmie Volant. Takie zmiany właścicieli nie przysłużyły się marce i w 2001 roku musiała ona zostać reaktywowana przez dwóch pracowników firmy, w tym Chrisa Conroya, który do dziś jest prezesem i dyrektorem generalnym firmy.

Oficjalna strona: yeticycles.com, yeticycles.pl
Dystrybucja:
bikeline.pl
Media:
facebook, instagram, vimeo, facebook PL, instagram PL