Pierwsze skrzaty za płoty. Pierwsze ale nie ostatnie, bo frekwencja i poziom, jaki zaprezentowały skrzaty, potwierdziły, że warto o nich pamiętać, układając kalendarz imprez hardkorowych Anno Domini 2011. A było to tak…

Jak przystało na tegoroczne downhillowe contesty, pogoda do końca trzymała uczestników w napięciu. Tym razem jednak suspens oznaczał rozpogodzenie i bezchmurne niebo na czas przejazdów eliminacyjnych i finałowych. Jak na życzenie licznie przybyłych fotografów Trupi Las rozzłocił się, pokazując bardziej przyjazne oblicze. Sczezły strachy i nastał chillout. Lepszej atmosfery dla zmagań najmłodszych downhillowców nie można było sobie wymarzyć. Tym bardziej, że coraz szybsze i płynniejsze przejazdy treningowe zapowiadały dobrą zabawę. W samo południe nadszedł czas na pojedynek.

Mając do czynienia z szesnastoma ambitnymi, żądnymi triumfu skrzatami w wieku od 5 do 13 lat, w tym dwoma skrzatkami, kolegialnie postanowiliśmy puścić ich w trzech kategoriach. Pierwszą utworzyły dzieciaki poniżej 7 roku życia, drugą starszaki do 10 lat i ostatnią kozaki, nie liczące jednak więcej niż 13  wiosen. Na pierwszy ogień poszli najmłodsi, którzy z reguły zaliczali przejazdy w asyście opiekuna, ale bynajmniej nie z powodu braku techniki lub strachu, ile z obawy, że sami zgubią się w trawie.

Wśród nich na wyróżnienie zasłużył Iwo Rowicki, który, jadąc samodzielnie na mikrobeemiksie, w pumptruckowym stylu wykręcił iście kozacki czas. Po maluchach na trasie pojawiły się starszaki – bez przesady można powiedzieć, że najsilniejsza kategoria. Nie dość, że piąty w tej kategorii Igor iGEE Wypiór-ton miałby trzeci czas wśród o sześć lat od siebie starszych kozaków, to jeszcze triumfujący w gronie starszaków – Kriss Kaczmarczyk miał drugi czas dnia, tylko o 3 sekundy gorszy od lidera kozaków – 12-letniego Tomka Bilskiego. Być może obserwowanie wyczynów młodszych kolegów odebrało większości kozakom wiarę we własne siły, bo jedynie wspomniany Tomek Bilski i Jasiek Gołda nawiązali walkę ze ścisłą czołówką. A żeby nie było, że najbardziej dynamiczny na całej imprezie był komentator, dodam, że startujący poza kategorią Sławek Łukasik dołożył Krissowi „jedynie” 13 sekund.

Słowem pierwsze zawody o Puchar Skrzata dowiodły, że jest dla kogo i w czym rzeźbić i warto poświęcić czas i energię tym kilkunastu dzieciakom (gdyby nie różnorakie przeciwności losu na starcie, wedle wstępnych deklaracji, pojawiłoby się nawet dwudziestu trzech małych rajderów, co daje wyższą frekwencję niż obserwowana przez cały cykl Pucharu Polski w Mastersach) zajawionym na wczesną przygodę z ekstremą, a przy tym bez wielkiej gęby i racingowego lansu dosiadającym swoje oklejone tysiącem naklejek rowerki. A jako że każdy był tu zwycięzcą, pokonawszy własny strach, wszyscy otrzymali po Pucharku Skrzata i zakosztowali w musującym Picolo.

Jak przystało na relacje z zawodów, nie można zapomnieć o sponsorach. Oprawę imprezy zapewnił Klaudek deKalwaria (autor logo) oraz Wypiórteamowa matka Joanna, która załamywała ręce, bo matki zawsze płaczą, a mimo to wykonała Pucharki Skrzata, certyfikaty itp. Wsparciem duchowym, intelektualnym i eventowym służył zawsze gotowy Jacek Słonik Kaczmarczyk (perfekcyjnie puszkujący w klatkach umykające obrazy). Natomiast całość sfinansowali rodzice, nie mniej zwariowani niż ich dzieciaki. Rodzice wzięli na siebie również trud sędziowania. Obyło się bez rozlewu krwi, chociaż nie bez oporów wyłoniono zwycięzców z poszanowaniem zasad fair play. Niech za ilustrację posłuży ta oto wymiana zdań, kiedy 5-letnia Marta maRACH z teamu Wypiórtonów zapytała, czy ma najlepszy czas, na co odparłem salomonowym, że to się dopiero okaże, a ona, że przecież ja jestem sędzią i jestem jej tatą…

Jak widać, młodzi szybko dojrzewają. Ani się obejrzymy jak zaczną deptać po piętach kadetom i juniorom. Oby…

Rafał DAD Wypiór-ton 

Link do zdjęć i wyników:

http://www.JacekSlonik.pl/20101003_skrzaty/