Pierwszą edycją iXS Pucharu Europy DH w chorwackim Losinj rozpoczęliśmy tegoroczny sezon startowy. Wśród reprezentantów Polski swój debiut na arenie międzynarodowej zaliczył Paweł Tyburski. Zapytaliśmy go o wrażenia i plany na najbliższą przyszłość.
Justyna John, 43RIDE: Cześć Paweł. Właśnie wróciłeś z pierwszej rundy tegorocznego Pucharu Europy, na której zająłeś 24 miejsce. Warto zaznaczyć, że był to Twój debiut na zagranicznych zawodach o takiej randze. Jak wrażenia?
Paweł Tyburski: Na Pucharze Europy poczułem zupełnie inny klimat niż gdziekolwiek indziej. Z każdej strony otaczają Cię zawodnicy, którzy przyjechali tu tylko wygrać. Większość z namiotami, narzędziami i boksami, a każdy rower wygląda jak z obrazka. Pierwszy raz widziałem taki profesjonalizm w kolarstwie.
Najważniejsza dla mnie była możliwość porozmawiania z zawodnikami ze ścisłej światowej czołówki. Chociażby w kolejce do mycia roweru spędziłem ponad godzinę z Andreasem Kolbem – zawodnikiem Atherton Factory Racing, który w zeszłym roku był 4 w generalce Pucharu Świata DH.
Byłem pod wrażeniem, jaki to miły gość! Zalałem go milionem pytań odnośnie tego, jak się przygotowuje, ustawia zawieszenie i poznaje trasę, a on na to zaczął dyktować mi dokładne ustawienia amortyzatora i na co zwraca uwagę. Wiele się wtedy od niego nauczyłem.
Ciekawostka: Andreas ma całkowicie fabryczne zaworowanie w swoim FOX’ie 40. Zdziwiłem się, bo przewidywałem jakiegoś customa. Ma za to trochę lżejszą sprężynę w IFP tłumika, ale powiedział mi, że ma to wyjść w 2024.
Jak podobała Ci się najeżona kamieniami, kondycyjna trasa?
Trzy litery — Wow! Trasa była naprawdę ciężka. Miała wiele elementów, których ciężko szukać w Polsce. Przede wszystkim mam na myśli ilość kamieni i mocnych kompresji. Najlepszym przykładem jest ponad dwumetrowy drop w połowie drogi, którego leci się na totalny flat! Swojego Boxxer’a ustawiłem na 130 PSI i 4 z 5 klików szybkiej kompresji, a pomimo tego dobijałem go prawie za każdym razem.
Problematyczne były też oczywiście kamienie. Gdy w 2018 roku, gdy był tam Puchar Świata DH, zawodnicy mówili, że to jedna z najbardziej kamienistych tras na świecie. Sam na szczęście załatwiłem tylko jedną oponę i uważam to za bardzo dobry wynik. Kiedyś słynąłem z rozwalania obręczy, ale na początku zeszłego sezonu mocno pracowałem nad płynnością jazdy. Bardzo pomogło mi moje autorskie ćwiczenie. Rysowałem sprayem kropkę na lądowaniu hopy i starałem się uderzyć kołem dokładnie w nią. Uczyłem się w ten sposób precyzji w obieraniu linii.
Kondycyjnie czułem się naprawdę dobrze przygotowany. Do tego sezonu przygotowuje się z trenerem Train for Skills i jednocześnie nowym zawodnikiem mojego klubu (The North) – Wiktorem Jurkowskim. Wspólnie pracowaliśmy nad tym, żebym w tym sezonie był jeszcze silniejszy niż w zeszłym!
Jak oceniasz swoje przejazdy?
Cieszę się, że o to pytasz, bo trasa pokazała braki w mojej technice, o których wcześniej nie wiedziałem. Do treningów podszedłem na chłodno. W końcu byliśmy tydzień wcześniej. Całą trasę odblokowałem w ciągu dwóch zjazdów, ale gapy na górze zostawiłem sobie na później. Nie miałem nikogo, za kim mógłbym poznać prędkość.
Niestety aż do środy nie trafiłem na taką osobę, a następnego dnia miało lać, więc stwierdziłem, że czas najwyższy. Okazało się, że na gapa trzeba mocno hamować, a ja jeszcze się wybiłem… Skończyło się to mocno zbitym tyłkiem i wyłączeniem z jazdy na prawie dwa dni. Najlepsze jest to, że gdy wróciłem na rower, to walnąłem tę hopę od razu w pierwszym przejeździe rozgrzewkowym. Oczywiście zaliczyłem raz jeszcze bardzo podobną glebę. Chyba liczyłem na jakiś order za odwagę.
Okazało się, że nie potrafię tłumić hop, które mają długie i płaskie wybicia. Te bardziej zaostrzone mają wyraźny punkt do absorbowania energii, przez co łatwiej mi je wyczuć. W płaskich ciężko znaleźć to miejsce. Nie zdawałem sobie sprawy z tego problemu.
W przejeździe kwalifikacyjnym zaliczyłem małą glebę na dole trasy, ale udało się zmieścić w pierwszej 30. Finałowy zjazd można powiedzieć, że poszedł zarazem świetnie i kiepsko. Jestem bardzo zadowolony z góry trasy. Zrobiłem wszystkie linie w miarę płynnie i szybko. Pokazał to też pośredni czas. Problemy zaczęły się na dole. Wypiąłem się z pedałów na wjeździe w długą prostą z kamieniami i głównym rock gardenie. To dwa najbardziej kluczowe miejsca i akurat one poszły mi najgorzej. Jeżdżę na pedałach, które kupiłem używane już 4 lata temu. Muszę je zmienić, bo wiem, że gdyby nie te błędy, mogłem zrobić zdecydowanie lepszy wynik.
Kolejne starty planujesz na krajowych zawodach czy poza Polską?
W tym sezonie skupiam się na Pucharze Europy DH i krajowych wyścigach pod patronatem PZKolu. Zobaczycie mnie na pewno w czerwcu na JoyRide Kluszkowce, Mistrzostwach Polski DH i Enduro w Czarnej Górze, a później Semmering w Austrii na kolejnej edycji IXS.
Wspomniałeś wcześniej o swoim teamie The North. Opowiesz nam o nim więcej?
Pisząc o historii The North ważną rolę gra moja przeszłość. Do rowerów wszedłem po siedmioletniej przygodzie z żużlem. Byłem w tym dobry. Udało mi się zdobyć trzy tytuły Mistrza Polski w kat. 85-125 cc i Wicemistrza Europy w kat. 250 cc. Żużel to bardzo profesjonalny sport.
Na rowerze naturalnie chciałem trzymać się wcześniej utartej ścieżki i od razu zacząłem szukać drużyny. Wiedziałem, że wspólne treningi i pchanie się nawzajem do przodu to najszybszy sposób na progres. Byłem bardzo zdziwiony, nie mogąc znaleźć żadnego klubu na Pomorzu. Wtedy założyłem The North. Początkowo były to osoby wyłącznie z Trójmiasta, ale obecnie zostałem już tylko ja.
W zeszłym roku jako The North wywalczyliśmy tytuł Drużynowego Mistrza Polski Enduro. Jestem z tego bardzo dumny! Szczególnie biorąc pod uwagę to, jak młodzi jesteśmy.
Czuję, że w tym roku bardzo namieszamy jako zespół. Na ten sezon zrobiłem spore zmiany. Ze starej ekipy został Jerzy Szewczuk i Kacper Matuszczak. Bardzo szybcy zawodnicy. Jurek był w zeszłym roku drugi w generalce polskiego pucharu enduro, a Kacper chociażby miesiąc temu zajął drugie miejsce na zjeździe po ośnieżonym Szczyrku.
Nowi w składzie są Wiktor Jurkowski i Wojtek Kasprzyk. Wojtka sporo ludzi może znać. Wygrywał wiele zawodów DH – w tym zeszłoroczny JoyRide. Cieszę się, że będzie się z nami ścigać! Wiktor jest przede wszystkim świetnym trenerem motoryki na rowerze. Działa w Train For Skills wspólnie z Arturem Hryszko. Dopiero gdy zaczęliśmy współpracować, zobaczyłem jak szybko jeździ na rowerze. Myślę, że Wiktor może być objawieniem w sezonie 2023.
Jaka stoi za tym filozofia?
Moja pomoc chłopakom to nie do końca działalność charytatywna. Tworząc zespół, chciałem przede wszystkim stworzyć środowisko dla siebie, w którym będę czuć presję i woń rywalizacji. Z doświadczenia wiem, że coś takiego pcha mnie najbardziej do przodu!
Tak czy siak wiąże się to ze stworzeniem dobrego środowiska do ścigania dla każdego z nas. Wszyscy wspieramy się i pomagamy sobie nawzajem. To super uczucie, gdy tworzymy coś w czym każdy jest wygranym.
Kogo uważasz za swojego największego konkurenta na polskiej scenie i dlaczego jest to Michał Topór 😉?
Nie wiem, czy mogę wyróżnić jakąś konkretną osobę. Nigdy nie skupiam się na konkurencji, tylko jak pojechać na 100% moich możliwości. Michała cenię przede wszystkim jako przyjaciela. Osobiście jest on przemiłą i inteligentną osobą, która ma przy okazji mnóstwo praktycznej wiedzy. Kiedykolwiek jest ode mnie szybszy, bardzo się z tego cieszę i na odwrót.
Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
W tym roku stawiam przede wszystkim na rozwój w social mediach i konkretne wyniki startowe. W czerwcu planuję publikacje serii poradników rowerowych na moim kanale YouTube. Postaram się, żeby miały w sobie jak najbardziej konkretną i skondensowaną wiedzę potrzebną dla początkującego zjazdowca. Wyniki startowe jak najbardziej już w realizacji!
Na koniec naszej rozmowy, zdradź nam, jakie jest Twoje największe rowerowe marzenie?
Wbić się do Pucharu Świata DH!
I tego Ci życzymy!